Po Dobrze się kłamie w
miłym towarzystwie, kolejny film Paolo Genovese był przeze mnie wyczekiwany
wyjątkowo uważnie. Pokładałem więc w The Place duże nadzieje, równe swojemu
pozytywnemu zaskoczeniu jakie spotkało mnie po seansie wcześniej wymienionego.
Niestety tak jak poprzedni obraz porywał od startu do kapitalnego finału, tak
tegoroczne spotkanie z nową produkcją Genovese, może nie od początku ale
finalnie rozczarowuje. Niby nie ma w scenariuszu kompletnie irytujących mielizn
i niby pomysł na fabułę jest intrygujący, a aktorskie rzemiosło niezłe, ale... co stwierdzam z naturalnie ogromnym smutkiem deficyt autentycznych emocji zabija koncepcję. Rozumiem, że nie jest zapewne łatwo zrobić fascynujący
film, którego akcja rozgrywa się w jednym miejscu. To egzamin dla reżysera, jednak jeśli się w tym odnajdzie to zawsze są to obrazy o wysokim stężeniu emocji, bo
zawierają w sobie psychologiczną głębię eksplodującą w kameralnych interakcjach. Genovese wziął na warsztat świetny
temat o charakterze filozoficznym, z dylematami i odpowiedzialnością moralną za
podejmowane wybory. Zrobił niemal teatralny spektakl, taki moralizatorski traktat o zaspokajaniu własnych potrzeb i pragnień,
poddawaniu się szantażowi i poświęceniu innych oraz swojego spokoju duszy dla
wyższego osobistego celu. Zadał właściwe pytania, lecz niestety też przez szablonowość i
ślepe przywiązanie do formuły, która przyniosła mu w przypadku Dobrze się
kłamie w miłym towarzystwie uznanie, pozbawił wymowę ambitnego przecież konceptu koniecznego
ducha. Zaprzepaścił potencjał i spłycił wydźwięk sprowadzając kontemplacyjny
charakter założeń do seryjnego wykorzystywania autocytatów, a jego filozoficzną
treść pozbawiając czegoś ponad li tylko żonglerkę aforyzmami wprost z
poradników dla gospodyń domowych. Korzystając z psychologicznej gry z widzem i
postaciami, wykorzystując manipulacyjne sztuczki spróbował uzyskać efekt
metaforyczno-alegorycznego teatrzyku, opartego ku mojemu zdziwieniu w zasadzie na samych skrótowcach
i niedopowiedzeniach. Tyle tylko że przez tą taktykę zamiast erudycyjnego cudeńka
wyszedł mu wymęczony napuszony knot, w dodatku przycięty ostatecznie tak, że za cholere rozpalić we mnie ognia nie zdołał.
P.S. A ja głupi zakładałem
przed, że jedyne do czego będę mógł się przyczepić to przywiązanie reżysera do
tych samych aktorskich twarzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz