Nowy Jork, czyli w
powietrzu unosi się niekoniecznie taki słodki zapach sukcesu, woń szansy na karierę
generowanej przez możliwości wielkiego miasta. W nim przecież aura miejsca odpychającego,
męczącego ale i paradoksalnie równie pociągającego jak i fascynującego. Bohaterami
tej metropolii zmanierowane postaci, czyli w ujęciu Davida Frankela beneficjenci wielomiliardowego
przemysłu modowego kontra dziewczynka z innego świata. Wszystkie laski z tej
branży są chude i maksymalnie spanikowane w układzie zależności od szefowej z
gigantycznym ego. Liczą się przede wszystkim bogactwo (bynajmniej nie to
wewnętrzne) i kwestie towarzyskie w typowym układzie towarzystwa wzajemnej
adoracji. Szara myszka w tych okolicznościach zmienia się w charakterną kocice,
w asystentkę doskonałą z niebezpiecznym potencjałem na potężną kierowniczą
karierę w tej branży. Wszystko dzieje się w tempie błyskawicznym, życie toczy
się na wielkim nakręceniu i równie dobrze się je obserwuje. W sumie całkiem
nieźle jest akcja zmontowana, sporo także jakości aktorskiej oraz gorzkiej prawdy pomiędzy wierszami, jak na kino bez większych ambicji. Kino przemyślane i dobrze sprofilowane dla widza tzw. środka, który chce się w kinie spotkać z rozrywką, lecz bez tandetnego prostactwa. Chce się przede wszystkim odprężyć spotykając z poczuciem humoru, które
na szczęście w takiej formule zasadniczo (z wyjątkami) do mnie trafia. :) Obejrzałem po raz
pierwszy i jestem jednak zaskoczony, że to była taka lekka komedyjka ze słodziusieńkim
happy endem. Zupełnie inaczej sobie ten głośny swego czasu tytuł wyobrażałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz