Nazwę grupy od czasu dłuższego już znałem, lecz dopiero po rozpoczęciu współpracy tej z pokaźnym przecież już dorobkiem formacji z osieroconym Gavinem Harrisonem na głębsze zapoznanie się z jej twórczością zdecydowałem. Rym się wykluł suchy nadspodziewanie niespodziewanie i teraz należałoby z poziomu niewyszukanego żartu przejść natychmiast do poziomu powagi, bo muzyka The Pineapple Thief to żaden jajcarski wypiek, tylko ogromna przyjemność natury estetycznej na bardzo wysokim poziomie intelektualnym i artystycznym. Ponadto dodam i w nawet nikłym stopniu nie muszę tego na sobie wymuszać, by po kilku tygodniach intensywnego korzystania z tego dobrodziejstwa bez odrobiny przesady stwierdzić, że jeśli wszystko poniżej etapu z Harrisonem było tak dobre, to jestem kompletnym ciołkiem, że tak długo czekałem by poznać co i jak grają ziomale Porcupine Tree. I tutaj przechodzę do głównej tezy recki, która sprowadza się zasadniczo do oświadczenia, wciąż jeszcze laika w temacie szerszej znajomości złodziei ananasów, iż muzyka to bliźniaczo podobna i jednocześnie na swój sposób przez trudno definiowalny pierwiastek odmienna od tego co grali Jeżozwierze. Może to ostatnie zdanie na pierwszy rzut oka pozbawione jest spójności i logiki, lecz problem w nim zasygnalizowany ma charakter paradoksu i nijak inaczej nie potrafię ująć jego charakteru, jak przez stawianie w bezpośredniej styczności dwóch w zasadzie wykluczających się skrajności. Przynajmniej Dissolution to album pod którym śmiało mogłaby się podpisać ekipa Stevena Wilsona, bądź sam Steven w obecnej "solowej" wersji, a jednak nie odbieram The Pineapple Thief jako ślepych naśladowców, a właściwość zbieżności zrzucam przede wszystkim na samego Harrisona. Jego sposób miękkiego, a zarazem niezwykle precyzyjnego i stanowczego uderzania w zestaw perkusyjny nadaje muzyce zawartej na Dissolution ogromnego waloru, będącego zarówno powodem do kojarzenia jej z twórczością Porcupine Tree, a jednocześnie dla kogoś takiego jak ja, który czas przed Gavinem w obozie TPT sprowadza do kilku zaledwie przesłuchań i to tylko dwóch krążków, do uznania tej współpracy za ogromną szansę na wypłynięcie jej na dużo szersze wody. Oczywiście mam na myśli ocean progresywny, bo przecież tego rodzaju estetyka dźwiękowa nie przebije się tam, gdzie króluje "nic" w połyskującym papierku. The Pineapple Thief przynajmniej w formie z 2018 roku, to dla mnie objawienie i bardzo silnie przyciągający magnes, bo jakbym nie tłumaczył sobie, że to w gruncie rzeczy nic w właściwie nowego czy przełomowego, to jednak ten album ma w sobie tak ujmujący czar, że słucham go niemal na okrągło i nawet przez moment nie poczułem nim jeszcze znużenia. Te dziewięć doskonałych kompozycji, sprawiających wrażenie jednej długiej suity podzielonej tylko na mniejsze formy posiada wspólny mianownik w istocie, którą ostatnio tak wyraziście słyszałem na Affliction XXIX II MXMVI rodzimego Blindead. To w rdzeniu każdej z nich ukryte to nieuchwytne coś co spaja je i nadaje albumowi niemal onirycznego charakteru. Miałem bowiem przyjemność kilkukrotnie odsłuchać Dissolution w półśnie, gdzieś na granicy jawy i wierzcie mi doświadczenie to było z rodzaju tych metafizycznych. W takim stanie zapominam, odblokowuje się, tracę kontakt z Ziemią, co uznaję za rodzaj chwilowego błogosławieństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz