Już początkowe
finezyjne ujęcie pobudza zaciekawienie, a odpowiednio do kina grozy dobrana
muzyka równolegle książkowo nakręca wymagane w tej estetyce poczucie niepokoju.
Seniorka rodu schodzi z tego świata i zrazu coś wisi w powietrz. Historia
zaczyna się rozkręcać, nabierać wyrazistej motoryki, a ja jestem już błyskawicznie wyrwany ze strefy komfortu,
bo nerwowo zerkam w zaciemnione miejsca mieszkania czy coś aby się tam z
innego świata nie czai. No przyznaję, że ściskało mnie w gardle - szczególnie w
tych bardziej dramatycznych niż straszących scenach. Zmroziło krew w żyłach i
na zmianę ją rozgrzewało, przez całe dwie godziny właziło pod skórę, utrzymując
w stanie zwiększonego pobudzenia i zmuszając permanentnie do wysiłku
intelektualnego, by cholera rozkminić w końcu o co tutaj właściwie biega. W
gatunku zasadniczo horrorem nazywanym, to obraz który trzyma klasę i jest w tej
straszydeł lidze czymś niezupełnie wtórnym. Niby korzystając z oklepanych
pomysłów (jak podpowiadają koneserzy azjatyckiego horroru) stosując klasyczne
sztuczki by budzić przerażenie, też ośmielę się stwierdzić, iż ma w sobie jakąś
wyjątkową aurę która hipnotyzuje i momentalnie zaciera granicę pomiędzy
rzeczywistością, a wyobraźnią. Nie ma co porównywać go do typowych
amerykańskich popcorn-owatych pierdów, które zamiast wywoływać strach, skutecznie rozśmieszają
żenującymi próbami budzenia festynowych demonów. Dziedzictwo idzie w inną
stronę i poniekąd tylko wychodząc poza schemat, uwalnia demony siejąc w mojej
głowie absolutne przerażenie. Jak mam oglądać kino horrorowate, to tylko strachu
takiego.
P.S. Studio A24,
zakodowano!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz