niedziela, 4 czerwca 2023

Einar Solberg - 16 (2023)

 

Einar Solberg obdarzony jest niebywałym interpretacyjnym talentem wokalnym i jest jako frontman Leprous na scenie rockowej postacią nietuzinkową i coraz bardziej jak myślę rozpoznawalną. Przyznaję jednak, że zaskoczył mnie kiedy dotarły do mnie pierwsze informacje, iż pracuje nad solowym albumem i z miejsca zacząłem się zastanawiać, czy wokalista o tak charakterystycznym brzmieniu głosu i tak mocno przypisany do specyfiki brzmieniowej swojego macierzystego zespołu, będzie w stanie skonstruować kompozycje, które jednocześnie zachowają wszystkie walory jakimi dotychczas słuchacza przyzwyczaił obdarowywać oraz będą stanowiły stylistycznie coś co wyróżni solowy krążek spośród materiałów stworzonych wraz z kumplami z Leprous, a przy tym najważniejsze - czy efekt finalny będzie spójny i porywający tak, jak dotychczasowa ewolucja kariery Leprous.  Spieszę od razu donieść,  nie było się czym martwić, jest fenomenalnie w każdym aspekcie, bo jak się okazuje i nie jest to przecież dla mnie jakaś wybitna niespodzianka, że Einar pośród młodego pokolenia prog-rockowych artystów wyróżnia się gigantyczną już dojrzałością i sukces jaki w gatunku niewątpliwie odniósł wraz z równie mu utalentowanymi kumplami, jest po równi jego, jak i ich zasługą. W Leprous bezdyskusyjnie jest chemia i ustawiczny głód twórczy, natomiast efekt pracy to prawdziwe majstersztyki emocjonalnej estetyki i uważam iż w przypadku właśnie pochłanianej przeze mnie 16, pomimo składu nowego i sporej grupy zaproszonych gości, jest podobnie. Absolutnie oprócz rzecz jasna postaci wuja Ihsahna nie znam kategorii gatunkowych w jakich pokaźna grupa gości Einara na co dzień dłubie i rozpoznanie ich nisz gdybym zagłębił się w temat mocniej, na pewno pozwoliłoby szerzej zinterpretować zakres ich wpływu na utwory, w które pozwolili się zaangażować. Byłby to jednak jak podkreśliłem proces żmudny i nie mam w ogóle przekonania czy powinienem pracę kompozycyjną na 16 wykonaną, przede wszystkim rozpatrywać z punktu widzenia warsztatu, a tym bardziej teorii muzyki w czym przecież ekspertem być nie mogę, kiedy MUZYKA jest dla mnie czymś już znacznie ważniejszym niż jedynie materią zdatną do dostarczania rozrywki. Tym bardziej, iż moja działka jak myślę to wrażliwość na dźwięki jakie do mojego aparatu słuchowego, a najmocniej serca docierają i na tym się skupię, bo to czuję najsilniej i zdarza się że doznania owe potrafię sugestywnie przenieść na formę literacką - można się oczywiście nie zgadzać. Niemniej jednak donoszę z pełnym przekonaniem, iż doświadczenie zatopienia się w dźwięki z "szesnastki', to dla mnie wręcz metafizyczny wgląd w siebie za pośrednictwem tak intymnego lirycznego zwierzenia Einara, jak i ilustracyjnej osobowości muzyki w jaką ubrał płynące prosto z osobistych przeżyć i odczuć teksty. Nie ukrywam przy tym, że wrażliwość na nuty nie zawsze w moim przypadku przekłada się na takową w relacjach z ludźmi, co niestety potrafi zaburzyć harmonie funkcjonowania w wymagającej rzeczywistości i tym samym pcha mnie w akcie desperackiej ucieczki w świat muzyki, w którym się zatracam i w trudny do prostego opisania sposób, mogę być w stu procentach sobą, czując się przez nią paradoksalnie wysłuchany i zrozumiany. Tak, mogę się teraz wydać typowym żałosnym przykładem człowieka ratującego się dryfem w eskapistyczne wycieczki i systematycznie budującego mur ze światem zewnętrznym, zatracając się w coraz mocniej w wewnętrznym dialogu z samym sobą, czasem dla higieny chaotycznie wyrzucającym z siebie uczucia, rzadko będące trafnie zrozumiane - tak, to też typowy mechanizm wyobcowywania, jestem świadomy i gotowy brać odpowiedzialność za jego konsekwencje, kiedy inaczej nie potrafię, kiedy działanie inaczej komplikuje, zamiast ułatwiać czy łagodzić. Ktoś zapyta w tym miejscu racjonalnie, dlaczego zamiast wprost o zawartości debiutu Einara, ja tu się bezwstydnie wybebeszam i odpowiem, że przecież w porażającym zmysły doświadczeniu muzycznym (a takiego pragnę) chodzi nie o to by podnieta wiązała się z technikaliami dzięki którym powstała, a magia prawdziwa tkwi w interakcji z nią, jaka powoduje konstruktywne przemyślenia, tak samo ważne jak kanalizowanie złych emocji. Innymi słowy mógłbym śmiało napisać, że muzycy  doskonale przygotowani warsztatowo i grają porywająco, że płyta jest fantastycznie pod względem dramaturgii skomponowana, że poraża wartością detali, łączy w sobie harmonijnie kilka co najmniej gatunków muzycznych, a Einar nie boi się eksperymentów brzmieniowych i że dla niego samego nie ma w sumie granic wykorzystania pomysłów czy inspiracji, prócz tych poza którymi jego twórczość przestała by nosić znamiona autentyzmu i to byłoby ok. To by jako recenzjo-refleksja przeszło i być może dla większości czytelników taka sprowadzona do obiektywnych faktów relacja byłaby więcej warta, bo określałaby z czym będą mieli do czynienia jeśli się zdecydują na konfrontacje, ale jak mógłbym w tym miejscu ograniczyć się do suchej faktografii i odhaczania składowych poszczególnych indeksów, kiedy PŁYTA wyrwała mnie z grzęźnięcia w ostatnich dni frustracjach i uratowała przed implikacjami bezradność. Dostarczyła wzruszającego przeżycia, jest ze mną i będzie na dobre i złe, ale poza tym (uciekając od emfazy której nie znoszę i wolę już być spostrzegany jako pajac rozbawiający, niż tak, że głębiej już się nie da wzdychający nadwrażliwiec), że dała mi szansę w tym miejscu wyrzucić choć część tego z siebie, co mnie tylko na pozór jebie i zrzucić choć na chwilę zbroję czasem strachem przed niedostatecznie sprawnym radzeniem sobie z życiem obsrywaną. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj