Za tych aktorów grających bostońskich tubylców (mieszkańców niezbyt reprezentacyjnej dzielnicy,) wśród których odbywa się śledztwo, odpowiedzialnych za castingowe wybory należałoby ozłocić. Tak jak za zatrudnienie (po linii koligacji rodzinnych) Casey’a Afflecka i dwóch wielkoformatowych gwiazd, które nazwę na potrzeby tego tekstu weteranami. Dzielnica robi tu główną robotę i wszystko czym jest i jak jej klimat został przeniesiony na nastrój filmowej roboty. Młodszy Affleck jest jak to on na swój osobny, werbalny także sposób hipnotyzujący, ale ja jestem pod większym wrażeniem kreacji weteranów i to aktorskie złoto, które się tutaj aż wylewa wraz z naturszczykowatą zgodnością miejsca akcji i charakteru postaci. Być może jest to film jednej potwornie wstrząsającej sceny i scen wielu, które utrzymują ciągłe napięcie na najwyższym poziomie. Film celnie dobranego cytatu biblijnego, znakomitego scenariusza, perfekcyjnie rozpisanej historii, wiążący thriller sensacyjno-psychologiczny z wątkami dramatu o silnym kontekście etyczno-moralnym oraz z prawdą o niereformowalnej naturze ludzkiej wraz z kapitalnym wyczuciem gatunkowego potencjału i realizacji, bez chyba najmniejszego powodu do wyliczania jakichkolwiek uwag warsztatowych. Bezdyskusyjnie najmocniejsza produkcja Bena Afflecka, która miała na poważnie rozpocząć jego karierę reżyserską, pełną systematycznego pięcia się coraz wyżej, kręcąc za każdym razem lepsze filmy. Niestety ona wciąż przebiega sinusoidalnie i tak jak starszy Affleck potrafi uderzyć soczyście, tak też rozwodnić temat lub wprost temat położyć schematycznymi rozwiązaniami, to Gone Baby Gone jest w swojej lidze ideałem, a byłby nim też jako dzieło uniwersalne, gdyby nie nazbyt rozwleczony i nabity w przemowach bez umiarkowania wzruszem finał. Ale i tak kawał to znakomitego hollywoodzkiego dramatu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz