środa, 28 czerwca 2023

Snatch / Przekręt (2000) - Guy Ritchie

 

Guy Ritchie potrafi w te spektakularne filmowe klocki, a przełom wieków i startowe dla niego schyłkowe lata dziewięćdziesiąte, to był najlepszy czas w jego karierze. Przodował wówczas w tych gangsterskich quasi komedyjkach, co niby bawią (bo kino ma być rozrywką) ale i pod płaszczykiem forsowanej groteski przerażają co nieco, bowiem półświatek to wcale nie jest taki zabawny i ludzie giną w nim naprawdę, a nie robią sobie niegroźne kuku, jak w kreskówkach Hanny-Barbery. W Przekręcie Ritchie charakterystycznie buduje narrację, całkiem nietuzinkowo przeplata ją radośnie wszelkiego rodzaju wstawkami i teledyskowo podkręca akcję, gęsto dialogami soczystymi ją ubogacając. Być może przesadza z montażowymi trickami i pod warstwą rozpasanego blagierstwa kryje się merytoryczna wata, albo co najmniej scenariuszowy bałagan bez żadnej ważniejszej myśli przewodniej, ale umówmy się - nie o to, nie oto mu przecież chodzi by pouczał. On dostarcza adrenaliny przede wszystkim i widz podczas seansu czuje, że pasji typowi podczas kręcenia nie brakowało. Może też obecnie Przekręt nie wygląda tak porywająco oryginalnie, bowiem prawdą jest iż sporo się w międzyczasie dziwactw filmowych w kinie pojawiło, a szokowanie na silę oryginalnością stało się dość powszechne, lecz kto powie że te nieoczywiste perspektywy uchwycenia obrazu i kadry tak przemyślane jak czasem mam wrażenie że wprost przeciwnie, bo powstałe w wyniku chemii na planie, naturalnie spontaniczne, nie robią wciąż przykuwającego uwagę wrażenia, ten będzie może w zgodzie ze swoim subiektywnym odczuciem, jednak z obiektywną prawdą człowiek raczy się potężnie mijać. Według opinii piszącego fakt że z lekka się zestarzał, lecz wciąż warto, chociażby dla aktorskiej popisówy totalnie przeszarżowanego Brada Pitta, który to jakby odpalił bez kontroli tryb komediodramatyczny i miał z tego ubaw po pachy, ale najlepszy jest Ściana/Cegła (Alan Ford) o jprdl jaki on w kategorii "najczarniejszy pośród czarnych" charakter/zimny pojebus dobry, a dalej Snatch także wart grzechu dla płonącej przyczepy przy dźwiękach Angel autorstwa Massive Attack oraz fenomenalnie choć niekoniecznie w stu procentach autentycznie na surowo sfilmowanej sceny walki na nielegalnym ringu. Obiektywnie (subiektywnie, kogo to obchodzi!) potężny kawał wyku-R-wiście brutalnego gówna, dla niepoznaki przyprawionego sarkastycznym poczuciem angielskiego czarnego jak smoła humoru. Tyle!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj