piątek, 8 marca 2024

Grand Magus - Wolf God (2019)

 

Grand Magus jest epicki i jest też przaśny, tak jak w zasadzie mało skomplikowane aranżacyjnie są kawałki wszystkich heavy metalowych bandów, tym bardziej tych, których twórczość może być kojarzona z wątpliwym artystycznie dorobkiem Manowar. Grand Magus niby to ta estetyczna kalka, ale też (żeby swoje zainteresowanie usprawiedliwić), to też oprócz podniosłego hymnicznego charakteru również odrobina stonera, a jak jednak ktoś jego na Wolf God czy innym albumie Grand Magus nie dosłyszy, to ja to zrozumiem, bowiem podejrzewam iż tylko osoba wokalisty tak nieco nadgorliwie stonerowo mi się kojarzy. Wiadomo (komu wiadomo temu wiadomo), że Janne „JB” Christoffersson swego czasu stał za mikrofonem Spiritual Beggars (kto zna ten zna) i akurat albumy z nim nagrane w mojej pamięci zapisały się nie tylko jako jedne z najlepszych, ale i najbardziej esencjonalnych w gatunku. Gdyby nie to powiązanie o jakim zapewne już kiedyś przy okazji recki krążka Grand Magus wspomniałem, to być może nawet na GM bym nie trafił, a jeśli trafił to tylko zainteresował się na chwilę, a że żal mi było odejścia z szeregów SB świetnego wokalisty, to od tamtej pory gdzieś z boczku, ale śledzę na bieżąco co wraz z macierzystym bandem nagrywa i tym razem pisząc z dużym opóźnieniem o jak dotychczas ostatnim studyjnym materiale GM pragnę sobie zarchiwizować, iż wyszło bardzo ok, znaczy fajnie w ich oczywistym stylu, a takie Untamed (ubrany w niczego sobie obrazek spokrewniony z animowanym Władcą Pierścieni), He Sent Them All to Hel (naj tutaj), Glory to the Brave (esencja esencja), czy bardziej jeszcze Brother of the Storm, nie tylko kapitalnie bujają, ale swoją melodyką zachęcają do wycia wraz z wokalistą - co absolutnie tym samym kiedy JB mocnym głosem intonuje, nie jest w sumie wyjątkiem. Każdy numer to wojownika najlepszy towarzysz i tak też ucieczka przed pretensjonalnością w objęcia niezłej rozrywki, ale też dla umiarkowanego fana stylistyki, a już najbardziej kompletnie jej nie miłującego typa, to po odtworzeniu całości powód do jej odłożenia do kartonu z płytkami opisanymi "nigdy więcej", "chyba jednak nie" lub "co najwyżej raz na jakiś czas". Innymi słowy kiedy ja słuchałem nic wielkiego się we mnie nie wydarzyło, ale w sumie nie wykluczam że dla kogoś kto się do klasycznego heavy z doskonałym wokalem lubi przytulić, ten solidny krążek może mieć większe znaczenie. Tak on, jak i każdy inny z logiem Grand Magus. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj