środa, 6 marca 2024

The Age of Innocence / Wiek niewinności (1993) - Martin Scorsese

 

Chociaż nominacji oscarowych było kilka, to przełożenie ich na oklaski po zwycięstwie ograniczyły się wyłącznie do lauru za przygotowane kostiumy, a w przypadku Złotych Globów na bardziej rzecz oczywista prestiżową nagrodę dla Winony Ryder za rolę drugoplanową. Kostiumy, charakteryzacja i także scenografia na bardzo bogato, więc zauważenie pośród nich tego waloru i jego docenienie zdecydowanie zasłużone, ale że to jednak rodzaj porażki, kiedy wizualny majstersztyk się przygotowało, a zamiast deszczu zaszczytów tylko jeden na pocieszenie, to nie ma dyskusji. W kwestii natomiast słuszności uhonorowania Winony Ryder można jednako dyskutować, albowiem mam ja na przykład takie przekonanie, iż gdyby zamienić jej rolę May Welland z kreacją Miny Murray w nakręconej w rok wcześniej klasycznej adaptacji Draculi Coppoli, to w obydwu produkcjach nie zauważono zbytniej różnicy. Poniekąd jednak jest zrozumiałe, kiedy skonfrontuje się intensywność przeżyć podczas seansu Wieku Niewinności z rozbijającą wówczas w rankingach konkurencję Listą Schindlera, a i Fortepian Jane Campion, to też wrażenia jednak znacznie bardziej ekscytujące, choć już bardziej podobnie stonowane i jakby pod warstwą ochronną skoncentrowane. Stąd ten akurat film mistrza Scorsese krytyki decydującej o przyznawanych wyróżnieniach nie zawojował, choć obiektywnie na zbyt wiele słów uwag negatywnych nie zasłużył i ja tu ich oprócz kwestii gatunkowej przynależności (nie jestem fanem kostiumowych melodramatów i tyle) nie będę zamieszczał. Ot jeśli mowa o prestiżu festiwalowym konkurencja po prostu lepsza była, co nie znaczy, iż Wiek niewinności należy do tych słabszych prac scorsesowych, bowiem ich w sumie w jego karierze brak. Legenda hollywoodzkiej reżyserii lubiła kręcić o Nowym Jorku na/w rożnych etapach stawania się tego miasta ikoniczną metropolią, ale także już nią samą i nawet jeśli pojawiała się ona w tle opowieści, to zawsze jej rola wyraźnie podkreślona i sentyment mistrza do miejsca podkreślająca. Przyklejone do natury filmów Scorsese są też intrygi, ale żeby o konwenansach często rozprawiał, to nie bardzo - tak jak użycie postaci narratorki, to też nie w jego stylu, choć zawiłe historie jakie w mistrzowski gawędziarski sposób do dzisiaj z autentyczną pasją opowiada, może i miałyby prawo takowego posiadać, ale gdyby warsztat gawędziarski akurat nie był tak znakomity, by się bez roli takowej nie móc obejść. Ponadto zdobny dekoracyjny przepych i pośród klasycznej operatorki, także typowe dla filmów Scorsese tricki, a w tym przypadku także ukazane ulice Nowego Jorku z charakterystycznymi kamienicami, widziane z perspektywy dziewiętnastowiecznej dla mnie bardzo ciekawe, bowiem człowiek miał w kinie z nimi do czynienia niezwykle często, lecz jakby z przyklejeniem do współczesności, mimo że naturalnie bez teoretycznego odklejenia od wiekowego ich pochodzenia. Być może dlatego, że tyle w Wieku niewinności smaczków architektonicznych czy szerzej wizualnych, łatwiej było mi przebrnąć przez charakterystycznie emfazą z epoki nasączoną historię niespełnionego romansu Pana Archera z Hrabiną Oleńską, która bez buzi Michelle Pfeiffer i strzelistej sylwetki Daniela Day-Lewisa, też sporo optycznie by straciła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj