poniedziałek, 4 marca 2024

The Portrait of a Lady / Portret damy (1996) - Jane Campion

 

Panna na wydaniu, dokładnie majętna dama na wydaniu w anturażu dziewiętnastowiecznej Europy, czyli co mogło pójść nie tak, kiedy Jane Campion po sukcesie obsypanego zaszczytami Fortepianu, w taki czarująco uroczy pod względem wizualny melodramat się zaangażowała. Nic nie mogło i zasadniczo nic niezgodnie z planem nie poszło, prócz faktu, że pomimo nominacji, tym razem obeszło się bez nagród z najwyższej półki, choć obiektywnie rzecz biorąc sporo dobra w tym subtelnym widowisku zasługiwało na konkretne branżowe wyróżnienia. Muzyka Wojciecha Kilara i urzekająca wizualnie scenografia, także nie szczędząca maestrii operatorska robota i aktorskie majstersztyki całej obsady, na które nie mam wątpliwości, iż decydujący wpływ miało znakomite poczucie aktorskiej estetyki Jane Campion - bo jak inaczej, kiedy mowa o charyzmie i reżyserskim poziomie mistrzowskim. Niestety obeszło się bez wora laurów i skończyło dla twórców tym samym zapewne lekkim w owym czasie rozczarowaniem, ale przecież rzadko się zdarza, iż w przeciągu tak krótkiego czasu, nawet najlepsze produkcje największych osobowości taśmowo Oscary przytulają. Ot tak - każdy musi swoje w tej pętli odczekać. :) Niemniej jednak Portret damy zasługuje na uznanie i komplementy, a oprócz dogłębnej merytorycznie i przekonującej artystycznie analizy samego tematu (opowieści o kobietach uwięzionych nie tylko przez pełne konwenansów społeczeństwo w którym żyją i niemożności realizowania swoich marzeń, ale także przez same siebie - przez swoje decyzje, związki, zobowiązania, jakie na siebie przyjęły - podpierając się znalezionym cytatem), w mojej męskiej pamięci najbardziej pozostaną wręcz genialna retro czarno-biała „wstawka”, ciekawa sekwencja napisów początkowych sugerująca uniwersalność esencji problematyki i wspomniana już pobieżnie w ogóle i w szczególe przepiękna, przebogata scenografia – coś cudownego. Po wybitnym Fortepianie stworzyła Campion kolejny sensualny portret kobiecej/ych postaci z epoki, biorąc na warsztat powieść uznanego za mistrza obserwacji psychologicznej Henry'ego Jamesa i bez względu czy oddała w stu procentach jej potencjał (znający pierwowzór piszą że nie), to w zupełności mnie ponownie przekonała, że nie ma się co bać kostiumowych melodramatów. Co się wciąż udaje bardzo nielicznym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj