Tak sobie zakładam, że bez względu na to jak wiele odsłuchów obecnie debiutu SYL wykonam, to raczej z różnych przyczyn, też nie około-muzycznych nie wskoczy od do mojej topki albumów kanadyjskiego ansamblu. W sumie jakiegoś bardzo jaskrawego powodu który by o tym zadecydował, to na Heavy as a Really Heavy Thing nie słyszę, ale też nie mam do siebie pretensji, iż skupiając się na późniejszych krążkach ten odsłuchowo zaniedbywałem. Sytuacja zatem zdaje się jasna i ten tekst to raczej formalność, aby skompletować wreszcie tutaj wszystkie materiały Devina Towsenda w tej konfiguracji składu i estetyki. Tylko jest jeden szkopuł, bo teraz napiszę coś co przeczy powyższym przekonaniom, chyba od początku wyłuszczonym bez większego przekonania, bowiem kiedy w ten bujający flow wchodzi In the Rainy Season, Goat wokalnie dalej po (ha ha) KORNowatemu skanduje, a muzycznie to się po mnie przeczołguje, natomiast Cold Metal King ładuje kapitalnym groove'm dziwnego samplowania, czy Critic przedzierzgając się z klimatów Fear Factory w melodyjny przebój, by powrócić w kolejnej części do łupania i finalnego bałaganu prawie kakofonicznego, a taki The Filler - Sweet City Jesus najzwyczajniej mnie swoją marszową strukturą bawiąc cieszy - nie pisząc jakie sympatyczne odczucia wzbudza przykładowo jeszcze Drizzlehell, czy kompletnie jajcarski Satan's Ice Cream Truck, to mam ochotę wywalić z tekstu zwodniczy wstęp i napisać poważnie, że zamiast siłować się z City, mogłem już dużo wcześniej skorzystać z oferty debiutu, zatem mam jednak do siebie pretensję.
P.S. Może następne albumy są bardziej gwałtowne, intensywne i przemyślane aranżacyjnie, ale no umówmy się, Heavy as a Really Heavy Thing może nie będąc uczesany jest mega hipnotyzujący!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz