Uparłem się kiedyś (a było to na wysokości In Spades), kiedy rzeczony poznałem i nazwę kapeli o dobre ćwierć wieku spóźniony zacząłem kojarzyć, że The Afghan Whigs tak, a nawet ich wszystko, tylko wszystko po powrocie, czyli po roku 2014-tym, kiedy światło dzienne ujrzał Do to the Beast. Wciąż jestem o tym przekonany, ale spróbuję ponownie wsłuchać się w materiały z pierwszej i paradoksalnie dla mojego POSTANOWIENIA tej bardziej znanej dla miłośników "afghańskiego" rocka fazy, kiedy ich klipy można było zobaczyć w dominujących stacjach muzycznych, nawet w prajtajmie. Będę to czynił systematycznie i obiecuję, że o postępach tutaj meldował. :) Black Love odbieram z tej opóźnionej perspektywy niemal jako coś zupełnie dla mnie nowego - jak ktoś wspominał idealne połączenie białego rocka i czarnego soulu. Z funky rytmami i wysokim stężeniem melodyjnego kolorytu, z angażującymi, bliskimi ludzkim przeżyciom tekstami o bardzo literackim charakterze, wyśpiewywanymi w dynamiczniejszych fragmentach jakby na granicy siłowego fałszu, a w tych spokojniejszych gardłowego szeptu. To wszystko powyżej to tak samo argument Black Love, jak i materiałów z drugiej fazy działalności zespołu - jego nowej ery. Tutaj w roku 1996 jednak ciążący gatunkowo jeszcze mocniej w stronę brytyjskości i niemal kompletnie nieodpowiadający standardom nuty z ich rodzimego Seattle. Wyspiarskości spod znaku (idzie najłatwiejsze dla laika porównanie) do U2, ale he he oczywiście bardziej od nuty sławnych Irlandczyków zadziorne, czy instrumentalnie finezyjne. "Czarna miłość" pięknie (znaczy w nieoczywisty sposób) łączy motywy ze wspomnianych w tekście kluczowych dla fundamentu muzyki TAW stylistyk - jest przekonująco piosenkowa, jednocześnie niepokojąco mrocznie zaaranżowana, a i jakiegoś rodzaju uroczego chaosu kompozytorskiego też nie oszczędzająca. Dlatego możliwe że dlatego taki magnetyzm w sobie dla miłośnika łączenia dość skrajnych gatunków i w harmonii dyscharmonii (he he) posiadająca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz