Jeśli krążek otwierany jest największym z niego przebojem i zespół w znacznej mierze bywa przez jego pryzmat rozpoznawalny, to on staje się dla mniej wkręconego w temat słuchacza równoznaczny niemu samemu, a co myślę po osłuchaniu się bezwzględnego w towarzystwie dominatora, przekłada się na obniżanie jego jako albumu wartości. Uważam iż El Camino to typowy przykład takiej sytuacji, bo jak nie najbardziej Lonely Boy jest jednym z mega megaśnych hiciorów duetu i tak potrafi zapewne stać się magnesem dla ciekawskich, który zmotywuje do poznania całości El Camino, bądź tych co kochają numery wyraziste, ale szybko one poprzez atak chwytliwości się im nazbyt osłuchują, od długograja odepchną. Jako typ co w The Black Keys fajny potencjał i jego realizacje dostrzega, ale też poznał (bo szukał) podobne grupy, które pomimo braku większej od chłopaków z Akron rozpoznawalności, bardziej mu imponują uznaję, iż (uwaga niespodzianka, chyba niezbyt niespodziewana :)) nie należę do żadnego z określonych teoretycznie obozów, a patrzę na El Camino na przykład jako na materiał chyba po wykasowaniu z indeksów, od rzeczonego hiciora osobny. W moim przekonaniu zawartość osierocona zmienia sposób spostrzegania El Camino zdecydowanie i przede wszystkim przestaje patrzeć na niego z pretensjami, że jak porywa z początku do tańca, tak dalej ten rytmiczny taneczny flow zostaje NIEMAL kompletnie zarzucony na korzyść nuty z zapyziałego nowoorleańskiego czy nawet teksańskiego (nie potrafię odmienić ohajowskiego) klubu, czyli grania dla amatorów spożywania oczywistego trunku przy opanowanym przez różny element ludzki barze. To czystej krwi blues zmieszany z rock'n'rollem i puszczony też być może w radośnie nostalgiczny (jak cały ten nurt) trip po starych amerykańskich drogach południa, więc i zdatny równie do na żywca smakowania w okolicznościach klubowych, jak i podczas długich podróży bez bardzo konkretnego celu. Ja nie widziałem The Black Keys dotychczas jeszcze w klubowych warunkach w akcji, a tym bardziej w barze mi do wciągania kolejnych kolejek nie akompaniowali, ale El Camino lubi sobie u mnie w wozie pośmigać, kiedy nie tylko włóczę się bez celu - co zdarza się akurat ekstremalnie rzadko, bo dbałość o ekologię i zasobność portfela chyba jeszcze bardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz