Rzucając po dekadach dwóch USZKIEM jednym i drugim, Projector to Dark Tranquillity profilowane na quasi akustykę - tyle w nim wioseł bez pieca plumkających. Kto to widział jednak, by tak z marszu po szarpiących i wręcz fragmentarycznie plujących gitarowym jadem The Gallery i The Mind's I można było nagrać album, w którym może góra dwa numery, to ogień całkiem konkretny, a reszta jest podbijana na całego modną wtedy mroczną elektroniką, a do tego sporo damskich wokaliz i sam Mikael Stanne praktykujący na równi swój krzyk z czystymi zaśpiewami - miksując te drugie w różnych konfiguracjach brzmieniowych. Średnie tempa, jak na he he "szwedzki melodyjny death metal" mnóstwo udziału parapetu i właśnie - płaczliwy głos Stanne! To mogło się udać jedynie na przełomie ostatniej dekady XX i pierwszej dekady XXI wieku i zostać pomimo oczywiście oburzenia największych radykałów zaakceptowane. W ch u mnie sprzecznych odczuć, a wtedy ja to kupiłem raczej bez utyskiwań, bowiem było to wówczas granie jakie Century Media intensywnie promowało i na jakim rozwijało swój ówczesny bardzo wysoki status na scenie - posiadając w katalogu wszystkie najgrubsze ryby z tej gatunkowej półeczki, gdzie w skrócie ostre gitary i gotycki klimacik. Faktem jest, że Dark Tranquillity do tego koszyczka wpadło bezkolizyjnie i się w nim nieźle umościło, jak i faktem jest, iż dzięki Projector przewietrzyli też swoją muzykę - próbując przyznaję całkiem udanie czegoś dla nich kompletnie nowego. Chociaż właściwie Projector się u mnie raczej nie kręci, to nie zasługuje z perspektywy czasu na krytykę totalną, gdyż piosenki z niego są sympatycznie przestrzenne i zróżnicowane oraz serducho może momentami podczas ich odsłuchu mocniej zabić. Tak wiecie - tak przygnębiająco romantycznie bum... bum... bum...! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz