wtorek, 9 kwietnia 2024

Voivod - Angel Rat (1991)

 

Oszalałym na punkcie Voivod koneserem ich wyjątkowości siebie nie nazwę, choć nie mogę zaprzeczyć, iż to band od lat na muzycznym metalowym firmamencie osobny i z pewnością intrygujący, ale dla mnie raczej miejscami nazbyt przekombinowany i czasami najzwyczajniej zbyt wymagający abym zdążył przez te lata dotrzeć do źródła fenomenu każdej z płyt Kanadyjczyków. Gdzieś po drodze czy w międzyczasie sobie odpuściłem i idąc na łatwiznę ograniczyłem się do przytulania wyłącznie trzech albumów z wielu, a jednym z nich jest wydany, kiedy rozszalał się nurt grunge'owy Angel Rat, który może z tym wówczas mega popularnym zjawiskiem nie miał nic wspólnego, zrywając nieco z technologiczna otoczką idąc równo w klimaty niemal rockowe, jednak nie zrywając kompletnie z progresywnym charakterem tego co zanim Angel Rat powstało, szczególnie pod koniec lat osiemdziesiątych nagrali. Angel Rat jest pozornie mniej może złożony, jest bezdyskusyjnie bardziej melodyjny i otwarty na nutki wesoło podrygujące, ale jest też wciąż niebywale ciekawy aranżacyjnie i zupełnie, mimo iż rockowy, to typowego rockowego grania oszczędzający. Bowiem wszystko jest tu jakieś na tle struktur rockowych powyginane i pulsujące dziwacznym vibe'm, jakby człowiek słuchał bez wątpienia ambitnej muzyki, ale też fasadowo przyjaznej i pod fasadą przekornie igrającej sobie z mainstreamowymi wymaganiami. Zatem ja kompletnie nie rozumiem dlaczego przez długi okres Angel Rat wraz z kontynuującym podążanie ta ścieżką The Outer Limits mogły być przez fanboy'ów Voivod uznawane za mniej wartościowe, a na pewno za lekko zaprzedające się muzycznemu rynkowi, kiedy przecież nikt kto nie siedzi w muzyce wychodzącej poza schematy akurat nimi mógłby się bez odpowiedniego przygotowania zachwycić. Niekonwencjonalna w zasadzie jest ta quasi tylko lekka melodyka, bo riffy niezwyczajne, a cała rytmika i wokale raczej położone tak aby zbyt szybko bliskiej relacji ze słuchaczem nie złapać i go tak wciągać i wciągać na zasadzie, że niby nie dla mnie, ale coś w tym jest i jeszcze raz i raz jeszcze, aż w końcu może zatrybi, a jak zatrybi, to ojeju jakie to jest poza ramami, ale dogłębnie przemyślane i cholernie hipnotyzujące. Angel Rat dzisiaj gdy go sobie z niezwykłą przyjemnością rozbijam na atomy, jest tak imponująco rozrośnięty do poziomu detalicznego arcydzieła, że nie mam wątpliwości, iż raz nie pozbawi go czaru ani czas, ani w końcu dotarcie do ostatniej tajemnicy jaka w nutach z jakich złożony ukryta. Rzecz ponadczasowa, ponad wszelkie standardy wychodząca, a poza tym bardzo przyjemna w obcowaniu na tym pierwotnym poziomie chwytliwości. Taka skomplikowana mozaika niby, ale mozaika dla oczu swoim kolorytem bardzo wdzięczna. :)

P.S. Poza tym jak oni chwycą jakiś temat liryczny, to nie ma hmmm, że tak grubiańsko napisze ch we wsi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj