niedziela, 2 czerwca 2024

La nuit du 12 / Noc 12 października (2022) - Dominik Moll



Canneński, teoretycznie kryminał, niczym w sumie się nietuzinkowym nie wyróżniający, trzymający najzwyczajniej wysoki poziom historii opowiadanych w typowym detektywistycznym tonie - o śledztwie, perturbacjach, ale głównie o prozaicznych trudnościach, kwestiach warsztatowych i konsekwencjach wpływu tak na otoczenie, jak przede wszystkim na samych śledczych, którzy ludźmi z krwi i kości, wciąż nie do końca odpornymi czy znieczulonymi na czyny których autorami często bezkarne, bo anonimowe świry. Ten film (jak zostajemy poinformowani po seansie) jest fikcją osnutą na kanwie rzeczywistych wydarzeń i myślę że posiadając gęsty klimat, z jednak silnie wyeksponowaną nutą sterylności, mimo że ze scenami intensywnie emocjonalnymi, to pozostawiający widza tak lekko rozczarowanego nie tylko wynikami pracy kryminalnych, ale też właśnie niekoniecznie tak mocno jakby się zdawało zależało twórcom, zaangażowanych w historię. Historię zaznaczam od początku i za sprawą jej istoty potencjalnie bardzo mocno odciskającą ślad w psychice, ale być może przez szarą aurę policyjnych kulis oraz język procedur, bądź też lekko przesterowanego aktorstwa głównego bohatera, ja przykładowo miałem problem by uwierzyć w te wszystkie rozterki i na nie reakcje. Jakbym oglądał próbę siłowego przekonania o naturalności, kiedy w rzeczywistości momentami to uparte ukierunkowanie na nią działało wbrew intencji reżysera – odpowiedzialnego przecież za tak efekt finalny całościowy, jak i przefiltrowanie i wychwycenie w grze aktorskiej detali które by mogły powyżej przeze mnie odczuwalny i sugerowany stanu nie wywoływać. Jest ponuro, jest w założeniu i niewątpliwie cząstkowo też w rzeczywistości analitycznie i jakby momentami nie ekspresyjnie, to niestety wszystkie te skrupulatnie domniemam przygotowane zabiegi wywołują li tylko wrażenie poprawnego rzemiosła i nawet jeśli na Noc 12 października nie spojrzeć wyłącznie jako na kryminał (a tego twórcy niewątpliwie chcieli), bowiem dużo tutaj przemyśleń społecznych, niby gdzieś z marginesu do głównego wątku wtłaczanych, to ja nie przestaję czuć, iż takie dopasowywanie wstrząsającej historii do nieco naciąganej teorii politycznie (szczególnie lewicowo) obecnie forsowanej, nie wyszło przekonująco. Nie mówię tu o tym, że przemoc męska (seksizm, mizoginia...) w stosunku do kobiet to jakiś wymysł oszalałego feminizmu, ale o tym, iż ta psychologiczno-socjologiczna medytacja reżysera w wyciszonym, tylko na pozór kryminale, jakaś taka rozwodniona nazbyt i bez wyrazistego smaku, więc i zdecydowanie mniej angażująca (o wkurwie tym bardziej nie ma mowy) niżby mogła być, gdyby na przykład główny śledczy nie był taki bezpłciowy. Jest prowokacyjna teza (sama się prosiła), ale żeby tej tezy rozwinięcie było ze wszech miar intelektualnie porywające, to nie bardzo, lub wprost wcale!

P.S. Nie chwalę zbytnio, a przecież poza aspektami o których wyżej mowa mógłby przekonać mnie tym kolarskim motywem na Velodromie. Velodromu w mojej okolicy nie ma, ale rowerowe wyzwanie robią mi dobrze i działają bardzo skutecznie pozytywnie na moją równowagę, więc tym bardziej czuję niedosyt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj