czwartek, 13 czerwca 2024

Lalka (1968) - Wojciech Has

 

U Hasa scenografia to podstawa, a zawsze jest to scenografia charakterystyczna, w duchu mrocznego surrealizmu bogata, więc klasyczna Lalka nabiera w tym kontekście cech plastycznie niezwykle wyrazistych, mimo iż podobno po premierze pisano o adaptacji Hasa jako o „filmie dziwnym” - obrazie „szokującym umiejętnością podporządkowania realistycznej poetyki pierwowzoru, własnej wizji wykreowanej przez reżysera”. Dla mnie z perspektywy kolejnych ponad lat pięćdziesięciu ewolucji kina, to żaden problem, że Has zrobił to maksymalnie po swojemu i nie ma co dywagować nadmiernie czy warzyć słowa, po prostu cholernie odważnie. Wizualne wyszło złoto, tak dekoracyjnie, jak i operatorsko, bo ta płynąca kamera pośród planu i wewnątrz lokacji, to kino przez ogromne K i tak blisko wielkiego, a przede wszystkim oryginalnego kina światowego - jak myślę nigdy później w historii naszej rodzimej kinematografii. Nie było się wówczas ogólnie w tej materii z perspektywy zza żelaznej kurtyny wyzierającej polskiej szkoły filmowej czego wstydzić, mimo że warunki finansowe naturalnie dalekie od świata zachodniego, ale rodzimi twórcy filmowi nadrabiali talentem, wyobraźnią i sprytem - stąd Has bez budżetu hollywoodzkiego zdołał wykreować świat wizualny imponujący. Wrażenie porywające robi ta jego autorska wizja Warszawy zdegenerowanej - mrocznej niezwykle, mimo że w ostrych i tylko lekko zabrudzonych odcieniach. Wyszło dla oczu też tajemniczo, ale w sensie narracji raczej zimno, bez pozbawiających oddechu emocji i bez większego nawet napięcia, szanując wolne tempo i poza oczywistym skupieniem się na sednie, także docenienia waloru podkreślenia „wątków niedokończonych”. Takie kino z jednej strony finezyjnego posługiwania się optyką szczególnej barwy i sugestywnego rekwizytu, jak i w kwestii treści koncentracji na ponurym egzystencjalizmie, chyba jednak dość dalekie od tego z czym wiążę się stereotypowe spostrzeganie Lalki jako lektury obowiązkowej. Nie zamierzam się jednak sprzeczać, gdy ktoś podniósłby kwestię mało ekscytującej materii pod względem atrakcyjności samej treści (intuicyjne i szlachetne aktorstwo wraz z zaakcentowaną stroną wizualną mi to na szczęście wynagrodziło), bowiem sam czułem się gdy oglądałem, jakbym bardziej śledził banalną w swej istocie opowieść o społecznych konwenansach, gdzie dla nisko urodzonego zdobycie bogactwa możliwe, jeśli odpowiednio on pragmatyczny i tym samym skuteczny, natomiast pokonanie bariery klasowości i realne wkupienie się w łaski błękitno-krwistej arystokracji niemożliwe. Tym bardziej gdy za konieczną maską pewności siebie kryje się wrażliwy inteligent, którego naiwność w tej przeklętej miłości czyni niemal kompletnie bezbronnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj