Ponownie w polskim kinie smutna emigracja zarobkowa, a ja przywracając w pamięci tytuły pytam siebie ileż razy to już było, więc znając odpowiedź teoretycznie temat uznaję za wystarczająco przemaglowany, ale dlaczego niby nie sprawdzić problemu w ujęciu bardziej współczesnym, szczególnie pierwszej dekadzie lat dwutysięcznych, kiedy masowo młode i nie tylko tuż po szkole młode pokolenie za większą kasą i tym samym z marzeniem w głowie szybszego dorobieniem się na starcie wyjeżdżało. Miejsce akcji Norwegia, jedna z wielu docelowych w pierwszej fazie emigracji przetwórnia rybna, czyli realia to większość czasu w robocie spędzane, wokół roboty w sumie życie okręcone, ale też wymiar życia daleko od domu, przede wszystkim samotność pośród wielu obcych ludzi. Poza tym jeszcze taka jedna sytuacja, że młody bohater woli towarzystwo męskie niż damskie, a że wygląda jak typowy blokers, to akurat bardzo bliska przyjaźń z egzotycznym kolesiem mocno się ze stereotypowym oglądem rzeczywistości gryzie i może wzbudzić poczucie wątpliwej wiarygodności - rzecz oczywista, teoretycznie. "Polskie" współczesne kino społeczne poza polskimi granicami, zatem oprócz podniesionej wyżej prowokacyjnej kontrowersji i szczytnych intencji (patrz dedykacja z napisów końcowych), dla jednych nuda totalna, dla innych ambitna sztuka opowiadania, jednak raczej na chłodno i bez napięcia, które w interesującym zaangażowanym kinie artystycznym też się sprawdza i apeluje by było praktykowane częściej. W przypadku fabularnego w pełnym metrażu debiutu niejakiego Leiva Igora Devolda stawia się schematycznie na rozwój relacji i wewnętrzne przeżycia, jakie trudniej bez bardzo intensywnych punktów kulminacyjnych ciekawie dla widza satysfakcji skomponować, więc niby Norwegian Dream gdzieś głęboko emocjonalnie pulsuje, lecz na zewnątrz jest raczej chłodny, stonowany i dla swojej zguby (przejdzie bez echa) raczej raptem jakościowo minimalnie tylko wyżej niż poprawny. Jest o zauroczeniu, nieakceptowanej namiętności, przygnębiającej samotności i tożsamości - ukrywaniu, wstydzie, ciągłej walce z przyspawaną do orientacji naturą i instynktami. Także z drugiej strony o prawach pracowniczych, robiąc wrażenie w tle dumania o wyzyskiwaniu w krainie która z tej najniższej niemal perspektywy społecznej, w rzeczywistości daleka od bajki. Przynudzając niestety, bo do tematu nie wnosząc nic nowego, a i lepiąc wątki też schematycznie i raczej bez ikry. Jedynie aktorsko bez uwag prądzi, a Hubert Miłkowski najbardziej się sprawdza i możliwe że otworzy sobie tą rolą więcej drzwi, bez względu na to że pomiędzy głównymi bohaterami aktorskiej chemii czuć nie było. Jeśli przyglądając się przemysłowemu filetowaniu łososi nie czujecie dyskomfortu związanego z zapachem ryby, to możecie sprawdzić - nie zachęcam, ale i nie odradzam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz