sobota, 8 czerwca 2024

The Afghan Whigs - Gentlemen (1993)

 

Nie będę się klął, że nie ma mowy, że może kiedyś w przyszłości nie przyjdzie dzień, w którym uznam wyższość Gentlemen nad trzema najnowszymi, zrealizowanymi w XXI wieku po reaktywacji krążkami The Afghan Whigs, lecz tak dzisiaj, jak od momentu, gdy za sprawą In Spades odkryłem w zasadzie tenże band w pełni świadomie, uważam nadal uparcie, iż drugie jego życie wyrasta ponad to pierwsze - bez względu na fakt, że zacząłem doceniać zawartość tak Black Love (1996), jak właśnie Gentlemen, czego jeszcze kilka lat wstecz nie byłem w stanie przyznać, bo kompletnie ich nie czułem. Teraz już rodzaj związku bazującego na przyjemnych i zrozumiałych emocjonalnie odczuciach został zbudowany, nie zmieniając jednak póki co wciąż faktu, iż Do to the Beast, In Spades i How Do You Burn? to prawdziwe perełki, a bez związanego ze znajomością wieloletnią sentymentu do Gentlemen i Black Love, to tylko świetne albumy, bez koniecznego mega emocjonalnego ze mną związku. Nie wykluczam jednako (jak sygnalizuje we wstępie), że częste wycieczki do 1993 roku, nie powiążą mnie wkrótce na tyle silnie, że statusy wymienionych albumów się zrównają, bowiem krążki ze środkowego okresu najtisowego mają na to potencjał, o którym donosiłem już w przypadku niedawnej archiwizacji refleksji młodszego z nich, a obecnie daje to zrozumienia w przypadku Gentlemen. Albumu lirycznie oplecionego wokół opisu agonii związku - albumu jak to określił Dulli tekstowo tak blisko kości, że do jednego z numerów (My Curse) zaprosił gościnnie głos kobiecy, aby go odciążyć i ułatwić przejście przez coś co nazwał emocjonalnym egzorcyzmem. Nie dziwi stąd charakter wokali, jakie mogą robić wrażenie niekoniecznie w pełni dopracowanych, kiedy głos wokalisty często się załamuje i być może obiektywnie przez wzgląd na możliwości brakuje mu skali, czy tchu by wyciągać odpowiednio czyste frazy. Być może to jednak nie braki techniczne, a ciężar emocjonalny odbił się na takim efekcie, który ja też kiedyś oceniałem w przekroju znanej mi dyskografii TAW wyłącznie przez pryzmat niezadowalającej techniki - jakiej specyfiką te głosowe załamania, czy bliskie praktycznie fałszom rejestry. W sumie do tej pory nie mam pewności, czy Dulli tak śpiewa bo na tyle mu warsztat pozwala, czy może właśnie tak silnie poddaje się wpływowi liryków, iż zatraca się w nich i nie spostrzega linii wokalnych pod kątem harmonii - uwypuklając podświadomie wszystkie te wrzaski czy jęki. Dulli subtelny, to Dulli kojący - Dulli pobudzony, to Dulli raczej wrzaskliwy i coraz bardziej czuję, że bez tych skrajności także Gentlemen nie posiadałby tego waloru wyjątkowości. Myślę iż jest to krążek jakiemu nie tylko dam jeszcze wielokrotnie szansę, a krążek który wwierci mi się w łeb w ten zawsze nieoczywisty sposób, kiedy materia muzyczno-woakalna wpierw lekko odrzuca, a z czasem najzwyczajniej zaczyna hipnotyzować i uzależniać. Powtarzam iż jest to niewykluczone, mimo wszystko na dzień dzisiejszy miłość mogę zadeklarować do dzieł najnowszych, a do Gentlemen coś w rodzaju sporego zaintrygowania, podczas coraz przyjemniejszego odsłuchiwania. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj