Romans to tak bardzo nietypowy, jak dotychczasowe filmy reżysera, specjalisty od trafiających zawsze w sedno wniosków w mocnych tematach jakie podejmuje. Z doskonałą obsadą, nazwisk aktorskich dwóch obiektywnie myślę wybornych, bowiem o Chastain i Sarsgaardzie trudno nie mówić w kontekście ról zawsze pozostawiających na długo wysokiej jakości warsztatowo-emocjonalne wrażenie. Problematyka tutaj potwornie trudna, niejednoznaczna do interpretacji w takich okolicznościach i konfiguracji - nie przybliżę jej jednak dosłownie, pozostawię ją do odkrycia w trakcie seansu, tym którzy dotąd jeszcze niezorientowani, gdyż albo nie śledzący kariery reżyserskiej Michela Franco, tudzież dlatego, iż prozaicznie nie sprawdzili jeszcze "co i jak o czym" w przykładowo filmwebowych streszczeniach. Ogólnie tylko napiszę, iż rodzinna koszmarna tajemnica, bądź wymysł chorej wyobraźni. Trauma implikująca kolejne zaburzenia, pamięć zabierająca szansę na zbudowanie zdrowej relacji bez oporów i przeniesień. Pamięć vs. niepamięć - obie rodzajem przekleństwa i pytanie czy lepiej żyć z pamięci ciągłym echem w świadomości, czy może jej zaburzenia antidotum dla względnej normalności, a może... właśnie - wszystko zależy od kontekstu i tego co w jej najczęściej mrocznych zakamarkach się czai. Nie dam do zrozumienie, iż od samego początku najnowszy film Franco wciąga czy wręcz hipnotyzuje, lecz z pewnością kiedy może w pierwszych fragmentach niewiele z rozrzuconych mimowolnie klocków można wywnioskować, to już w pierwszym momencie gdy one w konstrukcję przemyślaną i głęboką merytorycznie zaczynają się składać, wówczas całe spektrum komplementów dla pracy ekipy pod kierownictwem Franco się nasuwa i trudno jako miłośnikowi kinowych dramatów bardzo autorskich nie uznać, że ma się do czynienia z czymś naprawdę analitycznie i poruszająco wyjątkowym. Szczególnie gdy całe to psychologiczne dobro zamyka kapitalnie zaaranżowane zakończenie, w skromnej formule i otwartej do dyskusji formie, a przez niemalże cały czas historii towarzyszy A Whiter Shade of Pale Procol Harum - a że ten numer potrafi zawsze zrobić przeszywające tło, to każdy kto zna, nie będzie miał wątpliwości.
P.S. Dodam bowiem nieomal zapomniałbym, a nie powinienem zapomnieć dopisać, gdyż to też coś co po seansie pozostaje. Mianowicie ta scena łóżkowa, która ma niewiele wspólnego z kinem, a wszystko ze zwykłym, niepodkolorowanym życiem. Zresztą całe dzieło jest takie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz