poniedziałek, 15 lipca 2013

Carnage / Rzeź (2011) - Roman Polański




Duma rodaka rozpiera i chociaż postać Romana Polańskiego do zdecydowanie kontrowersyjnych należy abstrahując od jego życia prywatnego, w kwestii czysto zawodowej od (co nie do wiary!) grubo ponad czterdziestu lat do najwyższej światowej elity bezustannie należy. Jego charakterystyczna reżyserska ręka nie do podrobienia, niewielu przecież twórców kina przez tak kolosalny okres u szczytu pozostaje - nie tylko w kwestii czysto komercyjnej, lecz przede wszystkim jakości dzieł. Jako artysta status najwyższy posiada i konsekwentnie go utrzymuje, a każdy jego obraz to wyjątkowe doznanie i przeżycie dla miłośnika kina. Rzeź będąca w tym momencie na mojej tapecie, tej pełnej sukcesów passy w jakikolwiek sposób nie przerywa, a więcej jest pewnym założonym, wybornym złamaniem dotychczasowej formuły. Nie ze względu na zawartość "Polańskiego w Polańskim" tylko formy z jaką mistrz się mierzy. Obdarta ze wszelkich czysto spektakularno-technicznych fajerwerków, będąca powrotem do najgłębszych korzeni sztuki wizualnej, przeniesieniem teatru na duży ekran. I sztuka ta Polańskiemu udaje się wzorcowo, gdyż począwszy od samego fundamentu jakim jest adaptowany tekst, poprzez w każdym calu perfekcyjną realizacje, błyskotliwe dialogi i aktorską maestrię Winslet, Foster, Waltza i Reilly'ego - stanowi majstersztyk w najczystszej postaci. Wyraźne, z detaliczną precyzją zbudowane postaci oddają z polotem każdy założony szczegół, dostarczając dla widza niezmierzoną przestrzeń do interpretacji. Wprowadzający wątek wzbudza zaciekawienie, by po chwili stanowić jedynie preludium do szerokiej gamy ludzkich zachowań. To hitchcockowskie niemalże stopniowanie napięcia, gdzie rozpoczyna się od trzęsienia ziemi, by dalej już tylko emocje rosły. Naturalne, realistyczne wydarzenia obnażają "życiowy teatr" którego każdy z nas aktorem, gdzie pod z pietyzmem budowaną fasadą ukrywamy prawdziwe oblicza charakteru, osobowości czy relacji z najbliższymi. Wystarczy często zaledwie przypadkiem odnaleziony klucz, czy odczuwalne poczucie jedności, uniwersalności problemu podbite alkoholu obnażającymi zdolnościami by mozolnie kreowane oblicze rozpadło się ukazując wątłą jakość i kruchą iluzję. Płynie z tej produkcji, równolegle do tego oczywistego gorzkiego "nie wpierdalać się w konflikty szczenięce" wyraźny optymistyczny morał szczególnie dla średniego wiekowo pokolenia. Jeśli dobrze rozumiem, odnoszący się do wartości szczerości i nadrzędności jej wobec teatralnej kreacji. Przepracowanie problemu, zmierzenie się z nim jedyną szansą na w miarę prawidłowe funkcjonowanie, a ofiary z jakimi proces ten związany z perspektywy czasu niewiele znaczące. W buty psychologa, specjalisty terapii relacji międzyludzkich wbity uznanie swe wobec maestrii twórców wyrażam, że w czasach tak miałkich, pobieżnych doznań rezygnując ze spektakularnych, sprzedaż napędzających efektów specjalnych, strzelanin, pościgów i golizny jedynie efektownym "pawiem" w tym kontekście się posiłkując, wyłącznie za pomocą szlachetnej dramaturgii takie dzieło wykreowali. Maestria i poczucie wiary w widza to bez wątpienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj