Problem z tym albumem miałem
niemal od pierwszych wieści informujących o jego przygotowywaniu. Mianowicie
zauroczony Healing Through Fire po latach kilku ciszy, bardziej lub mniej
stanowczych deklaracjach samych członków Goblina porzuciłem już niemal nadzieje
na kolejną porcję brytyjskiego łomotu. I kiedy pogodzony już z rzeczywistością
byłem wieść gruchnęła jakoby nowy album powstaje. Zaniepokoiłem się wtedy czy nie będzie to materiał co na siłę realizowany. Poprzeczka bowiem wysoko na poziomie Healing wisiała i tylko krążek
w dyskografii ich bogatej o charakterystyce wybitnej w tej konfrontacji szansę
miałby jakąkolwiek. Pierwsze wrażenia zdecydowanie drobnym rozczarowaniem mi
pachniały, szczególnie kiedy obrazek obwolutę mający zdobić zobaczyłem. Po
świetnych poprzednich kilku pracach graficznych ten nijaki mi się wydał w
formie swojej. Co jednak najistotniejsze muzyczna zawartość w kontakcie
pierwszym wyraźnie odstająca brzmieniem od "leczenia ogniem" tej
surowej oceny nie zmieniała. Szczególnie, że moc i energia zawarta na
poprzedniczce swój fundament w produkcji miała - mocny dźwięk w klasycznym dla
konwencji stylu podkreślał tylko doskonałe wrażenie jakie robiły same
kompozycje. Niestety brak pierwotnej mocy wyraźnie osłabił siłę rażenia jaką
dysponowały ciekawe jednakże nowe utwory. Z czasem jednak przyzwyczajony do
specyficznego dźwięku zauważać zacząłem coraz więcej pozytywnych cech co
całokształt albumu w odmiennym świetle stawiał, coraz wyżej pozwalając go
oceniać. Jak się okazało album to co w sensie pewnym nowe furtki im otwiera,
odrobinę zboczyć z drogi obranej uprzednio pozwalając. I choć w bezpośredniej
konfrontacji Healing Through Fire zwycięski pozostaje nową propozycją Anglicy
nie rozczarowują, co więcej rozbudzają ciekawość jaki kierunek obrać mogą przy
okazji krążka kolejnego. Żywię jednak nadzieje, że do kotła więcej smoły
doleją, w tym przecież urok ich dokonań, że nie lśnią niczym wymuskany klejnot
- bardziej im z brudem i surowym wyrazem do twarzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz