Takie kino w rodzaju kochasz, bądź nienawidzisz. Tego rodzaju reakcje bezpośrednio po seansie zdawał się wywoływać - poczucie obowiązku opowiedzenia się jednoznacznie po jednej ze stron barykady. I decyzja została podjęta - tak podobał się! Tyle, że przez chwilę dosłownie! Niewiele czasu minąć musiało bym w tej specyficznej formule spektakularnej zabawy i egzaltowanej poetyki zwykłą popkulturową papkę zaczął dostrzegać. Zupełnie mi taka formuła kina made in Stiller w połączeniu z inteligentną balladą nie pasuje. Fakt że taka hybryda chwilowo mnie zaciekawiła nie wpływa już teraz na finalne odczucie obcowania z oczywistościami w atrakcyjnym i luzackim opakowaniu podanymi. Nawet intensywne przymrużenie oka, rzecz jasna w odbiorze przygód Mitty obowiązkowe nie pomogło w zrozumieniu jakimi intencjami twórcy się kierowali, do kogo trafić z takim obrazem chcieli. Nie zamierzam też wyłącznie krytyką permanentną w ocenie tej produkcji się kierować, bo summa summarum oglądało się dobrze, aktorzy podołali zadaniu, dialogi były dosyć oryginalne lub bardziej osobliwe, a przez to zwyczajnie fajne. Bohaterowie ekscentryczni, krajobrazy malownicze, muzyka subtelnie z wyczuciem wypełniająca tło, a emocje mimo wszystko we mnie ciut pobudzone. Może jednak powinienem dać się porwać tej przygodzie, spojrzeć na nią z zupełnie innej, takiej "lajtowej" perspektywy? Sekretne życie Waltera Mitty jako taka egzotyka wśród preferowanego przeze mnie kina może i tak, wśród jednak konkurencji co wybitne filmy o życiu zwykłego człowieka tworzy już zdecydowanie nie. Czyli jednak to nie kino w rodzaju kochasz, bądź nienawidzisz. :)
P.S. Wiem! To była satyra na to wybitne kino o człowieku traktujące. :)
P.S. Wiem! To była satyra na to wybitne kino o człowieku traktujące. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz