Nadrabiania filmografii Asghara Farhadiego ciąg dalszy, czyli na tapecie w sensie merytorycznym kolejne
doświadczenie emocjonalne powiązane z relacjami rodzinnymi mocno przez splątane
decyzje komplikowanymi. Tym razem w konstelacji nie pary, a miłosnego trójkąta
(ale w sumie jeszcze numer cztery przecież w śpiączce, a numer pięć w Brukseli). Ponownie wkraczamy w życie rodzinne w przełomowym momencie i obserwujemy
jak osobne jednostkowe kosmosy subiektywnych odczuć i reakcji przenikają się
wzajemnie, oddziałując na siebie i wywołując kolejne sekwencje coraz bardziej pozbawionych
kontroli zdarzeń i systematycznie gęstniejącej atmosfery. Wszyscy (na swój indywidualny
sposób) z przerastającą ich sytuacją sobie nie radzą, mają własne domysły i
poddawani oddziaływaniu stresu w permanentnym napięciu żyją. Dzieci obciążone
dorosłych osób konfliktami swoje trzy grosze w przypływie zagubienia i bezradności dorzucają i
wreszcie sami główni sprawcy zamieszania próbują tajemnice wstydliwe w
poczuciu winy ukrywać. Plątanina jest spora i tak się nakręca w postępie
geometrycznym, ale bez ekstremalnych wybuchów wzburzenia, choć temperament gorący w bohaterach tętno znacząco podnosi. Przeszłość innymi słowy,
to kontynuujący emocjonalny drenaż, niebezpiecznie balansujący na granicy
przesady dramat obyczajowy, w charakterystycznej dla Farhadiego narracji i
kameralnej formule, w której emocje pulsują i bulgocą intensywnie. Niby w jego
strukturze formalnej natężenie komplikacji jak w telenoweli i egzaltacji równie
wiele, ale w takim reżyserskim ujęciu które nieprzekłamaną psychologię i kulturowe uwarunkowania inteligentnie aranżuje nie jest to tandetne, choć mogłoby być przecież, nawet bez odrobiny złej widza woli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz