To jedna z pierwszych
sytuacji, kiedy wyraźnie, szczerze i ochoczo będę głupoty kiedyś napisane
odszczekiwał. :) Przy okazji refleksji w temacie innego filmu Payne'a oznajmiłem (kiedy
nikt tego ode mnie nie wymagał), że "Spadkobiercy wymęczyli mnie niemiłosiernie,
nie przekonali i dziwię się okrutnie, iż tyle nagród cudem zebrali", to przy
drugim podejściu po ponad siedmiu latach (bo te filmy Payne'a to perły i
czułem, że głupi byłem, iż nie doceniłem), zrozumiałem co następuje. Bardzo
mądra treść, poważna problematyka i specyficzne bardzo inteligentne poczucie
humoru. Wzruszająca i poruszająca opowieść o życiu, które w każdej chwili może
kompletnie (nie o 360 stopni ;)) odwrócić swój charakter – zaskoczyć dramatem i postawić wobec
bezlitośnie wymagających wyzwań. Z potworną łatwością uświadomić człowiekowi,
że coś po drodze spieprzył, czegoś nie dopilnował lub zwyczajnie przeoczył, bo
względnie spokojny byt uśpił jego czujność. Chyba dorosłem do poziomu
Spadkobierców, bo kazus specyfiki wszystkich filmów Payne'a jest mi już od dobrych kilku lat znany. To zawsze wyśmienite obyczajowe dramaty, w zasadzie każdorazowo podobny
schemat, klimat i niepoddająca się zbytnio modyfikacjom forma – natomiast zmieniają się w
nich wyłącznie okoliczności miejsca i w każdej produkcji obsada (co mnie
cieszy, bo nie uważam, iż nadmierne przywiązywanie się reżysera do tych samych
twarzy dobrze filmom robi). Coś w tym też jest, że akurat Spadkobiercy, to
intensywne żywe kolory, a za dwa lata Nebraska w tonach czerni i bieli została nakręcona.
Pragnął chyba Alexander Payne równowagi i myślę, że trafny to był wybór,
bowiem filmy owe potrzebowały tych wizualnych skrajności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz