Napiszę teraz o sytuacji, w
której po raz kolejny nasi chcieli nakręcić blockbustera po amerykańsku i nawet blisko względnego sukcesu sukcesu, bo szczerze ku swojemu ogólnemu zaskoczeniu naliczyłem po
seansie więcej plusów niż minusów, lecz absolutnie jak głosi celna praktyczna z
epoki maksyma - te plusy nie mogą przesłonić nam minusów! :) Bowiem nawet kiedy stylistycznie
projekt jest dopracowany, czuć włożony wysiłek scenograficzny, przed wszystkim w monumentalną wizualną
estetykę uciekającą skutecznie przed nadużyciami speców od sztuczek
graficznych, przez co i dzięki czemu klimat może się całkiem wiarygodnie kojarzyć z topornie demonicznym socjalizmem, a warsztatowo więcej niż poprawne wielonarodowe aktorstwo nie jest kulą u nogi (mimo
szacunku dla grającego na komediowym autopilocie Więckiewicza i pewnie przepłaconego
Pullmana, to Aleksey Serebryakov rządzi), to jednak jest to rozmach na miarę
naszych niestety polskich finansowych możliwości, które pewnie dodatkowo okroiła gaża
drugo albo nawet trzecioligowej hollywoodzkiej gwiazdy - z powodu czego wyraźnie
związano ręce wszystkim pełnym zapału i wyobraźni odpowiedzialnym za stronę
techniczną produkcji rodakom. Ponadto sam dramatyzm narracji nosił akurat mocno
irytujące ślady groteskowej próby zajrzenia w przeszłość i skorzystania z
tradycji amerykańskiej szpiegowskiej kinematografii. Z lat największej
świetności gatunku - pozbawionego niestety naturalnie tamtego uroku na rzecz
bardziej wypasionego realizacyjnie, ale jednak teatru telewizji. Mimo jednak tych wad znacznych
Ukryta gra pewnie może się podobać o czym świadczą w większości pozytywne
recenzje. Niestety będę uparty i mnie ta ubarwiona wieloma kontekstami zagadka znużyła, bo ona
zarazem nonsensownie przekombinowana i chwilami paradoksalnie nazbyt czytelna (kto
wie kim naprawdę jest Agentka Stone? ;)). Poza tym na siłę wlepiony epizod z
ruinami Warszawy i historią wojenną wygłaszaną przez (o Jezusie!) partyjnie wyznaczonego dyrektora pijaczynę z doczepioną powstańczą legendą, to za grubymi nićmi szyty nieszczery wałek, wyraźnie pod
potrzeby obowiązkowego patriotycznego ultra dumnego uniesienia, bez większego ładu i składu
pośrodku całkiem solidnej akcji wczepiony.
P.S. Czy to był dobry
film niech jeszcze jeden fakt rozstrzygnie. Z całokształtu po projekcji najbardziej
w pamięć zapadł mi Mecwaldowski ze świetną, cholernie autentycznie odegraną rolą, która w zasadzie nie miała
jakiegokolwiek prócz stylizacyjnego znaczenia dla kluczowych wątków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz