Właściwie to ja nie
przepadam za takimi albumami, co do których już na starcie wiem, że ich pierwszoplanowa chwytliwość spowoduje, iż nic albo niewiele więcej oprócz przebojowości namierzonej już od startu otrzymam. Ewentualnie
po kilkunastu odsłuchach złapię niestety dość przygnębiające znużenie i uświadomię
sobie, iż to co jeszcze kilka godzin temu, bądź kilka dni wstecz pobudzało, za
chwilę dosłownie w kąt bez większego żalu rzucę. W oczywistości ubrany wstęp jest tu akurat jak najbardziej na miejscu, bowiem taki właśnie zdaje się być ten
nowy (z wypiekami wyczekiwany) krążek charyzmatycznej Brytyjki. Pamiętając doskonale, iż do debiutu systematycznie
powracam i mimo że to muzyka jakoś nie wybitnie złożona, a w zasadzie to
zbudowana z popowej banalności i aby to kompletnie miałkie nie było także soulowo-bluesowej wrażliwości z całkiem kreatywnym nowoczesnym elektronicznym zapleczem plus jeszcze tradycyjnie chóralną gospelową
duszą, to posiada swój magnetyzm i tą ponad szybko klejącą się do uszu fasadę, ważną aranżacyjnie spójną inspiracyjną wielowątkowość.
Natomiast jaki jest Champion to na obecny moment (może się oszukuję) jeszcze do końca nie wiem - prócz tego, że potwornie to chwytliwy i wyrazisty oraz w warstwie lirycznej autentycznie osobisty
krążek, a przez te cechy przekonujący właśnie na teraz. Co będzie za miesiąc (a
może już za tydzień), kiedy te zaledwie pół godziny już kompletnie przyswoję i
czy będę miał jeszcze powody, aby do niego wracać, by bodaj w minimalnym stopniu
coś nowego w nich odnajdować. Pewnie nie, ale póki jeszcze cieszy mnie
cholernie ta siła przekazu i atrakcyjność formy, mam zamiar nowy album Bishop
Briggs chwalić, bo ta młoda dziewczyna, która tutaj podpisuje się pod pracą zapewne większej grupy producenckiej i w co wierzę jest odpowiedzialna w głównej mierze za napisanie materiału na
wyróżnienie po raz drugi w pełni zasługuje. Posiada niewątpliwie talent, wypracowała
też dobry warsztat i ponadto w niej wrze na tyle gorący temperament oraz
umiejętność oczyszczania wrażliwej duszy z zaburzających równowagę niepokojów,
że ja jej strasznie mocno kibicuje i naprawdę bardzo doceniam całokształt
wykonanej roboty, chociaż to, co w głównym wątku opisałem i to, że to tylko
trzydzieści minut nieco mnie martwi i odrobinkę rozczarowuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz