To jest ten rodzaj sytuacji, w której o kolejnym już albumie z dyskografii zainteresowanej grupy piszę z pozycji kompletnego świeżaka, a moja znajomość twórczości powyższych, oprócz rozpoznania zawartości bieżącego albumu, ogranicza się wyłącznie do wiedzy z zakresu ich pochodzenia i ilości do tej pory nagranych wydawnictw. Stąd asekuracyjnie odwołam się do wyrozumiałości i zaapeluje o łagodne potraktowanie mojej zawinionej niewiedzy, bowiem szyld Alcest od jakiegoś czasu obijał mi się o oczy i trochę nie rozumiem dlaczego dopiero teraz zdecydowałem się sprawdzić czym Francuzi zasłużyli sobie na większą uwagę sceny i chyba coraz bardziej okazałą popularność. W zasadzie jak na szybko doczytałem, obecnie duet (Neige i Winterhalter) przybywają z nad Loary (liczę na podstawie Wikipedii) z szóstym longplayem i oferują coś na kształt hybrydy emocjonalnego post metalu i równie klimatycznego, lekko black metalem zainfekowanego shoegaze'u - w który co gatunkowa konwencja narzuca, muzycy są kompletnie skupieni na transowym graniu, spoglądając wyłącznie w podłogę. :) Żyjący dźwiękami wypływającymi z instrumentów sprawiają wrażenie totalnie odizolowanych - przebywających w zamkniętej przestrzeni wykreowanej przez całkiem bogatą muzyczną wyobraźnię. Główne tematy jako naturalna oś kompozycji zdają się płynąć zasadniczo równym nurtem, a groove w nich zawarty chociaż daleki jest od standardowego postrzegania niesie na fali bujające motywy. W tym akurat walorze Spiritual Instinct dostrzegam powód, który pozwolił mi dotychczas dość mocno z opisywanym albumem się zaprzyjaźnić, lecz ponad chwytliwą wartość pięknych melodii momentami nazbyt wyrasta i nieco entuzjazm chłodzi zbyt monotonna niestety wokalna ekspozycja, z charakterystycznie akcentowanymi i długo rozbrzmiewającymi zaśpiewami. Na szczęście nie jest to powód aby rzucić Spiritual Instinct w kąt i w tonie rozczarowania swoje żale wylewać. Przynajmniej ja zdołałem się do śpiewu wokalisty szybko przyzwyczaić i częściej szukam w tych sześciu rozbudowanych numerach ciekawych rozwiązań instrumentalnych i koniec końców pozwalam porwać im się w romantycznie stylizowaną podróż pomiędzy jawą i snem, niż irytuję chóralną manierą. Tak sobie właśnie z punktu widzenia świeżaka najnowszy krążek Alcest rozkminiam - bez żadnych oczywiście wcześniejszych oczekiwań i też bez jakiegokolwiek spinania, aby go w pełni zrozumieć na przykład przez pryzmat dotychczasowej działalności. Jak przyjdzie ochota poznać co wcześniej nagrali i jak się ma obecna formuła do tej z przeszłości, to zaopatrzę się w archiwalne nagrania. Jeśli po kilku tygodniach jednak nazbyt krążek mi się osłucha i przyjdzie uczucie znużenia, to naturalnie zrobię sobie dłuższą przerwę i wtedy na stałe lub wyłącznie do następnej płyty na marginesie moich zainteresowań porzucę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz