Jak bardzo wysokiej klasy
aktorem jest Brad Pitt, nie muszę pewnie przekonywać. Trudno sobie przypomnieć
taką jego kreacje, której kulawa forma położyła jakikolwiek obraz, lub też w
negatywnym stopniu wpłynęła na jakość produkcji. Z tego powodu nie narzeka na
brak propozycji, jest nader często obsadzany i zaistniał już w filmach niemal
wszystkich największych współczesnych reżyserów. Ten typ tak ma, że nie tylko
ładniutką buzią potrafi sobie przychylność zjednać, on posiadając tak wyraziste
walory fizyczne jeszcze silniej w świadomości koneserów kina funkcjonuje za
sprawą fantastycznego przygotowania warsztatowego. Odrobinę może
„gejowszczyzną” we fragmencie o zaletach fizycznych zajechało, ale to
usprawiedliwione po części przez pryzmat opowieści o pięciu chłopach na
przestrzeni kilku metrów kwadratowych w pancernej skorupie i to przez całą
dobę, w perspektywie dni, miesięcy, a nawet lat. :) Taka odrobina żartu, zanim
poważnie o wojennych realiach już teraz będzie. Mocne, surowe kino David
Ayer po raz kolejny proponuje, gdzie trup ścieli się gęsto, fragmenty ciał
fruwają i krew intensywnie spływa. Tyle, że to już nie współczesne amerykańskei
ulice kontrolowane przez gangi są teatrem zdarzeń – ich miejsce zajmuje front
na którym ostatnie akordy drugiej wojny światowej wybrzmiewają. Bezwzględnie
realizm wojenny w tej oczywistej brutalnej formie zostaje zachowany i zręcznie
skorelowany z typowym jankeskim poczuciem patosu. Może i poniekąd zbyt płaskim
w ujęciu, ale skontrastowanym z konkretną mocą twardego kina batalistycznego.
Nie będę w tym miejscu zapuszczał się w rejony, gdzie wszelkiej maści
specjaliści od inżynierii wojskowej, wychowani na wirtualnych rozpierduchach
tak przekonująco o wyższości Tygrysów nad Shermannami rozprawiają, bo ani fanem
komputerowych symulacji nie jestem, ani też służby wojskowej nie odbyłem.
Pokornie zatem w tej kwestii składam broń i melduję, że niewiele mnie obchodzi
czy ta szarża na nazistowski czołg wiarygodna czy nie, lub też inne ukazane
sceny walki w pełni realistyczne. To jest kino, a nie prawdziwe pole walki,
tutaj idzie o rozrywkę z nutą powagi i całą masą emocji, a to zostało
dostarczone wraz z napierdalającymi pociskami, świszczącymi kulami czy
intensywnymi przeżyciami bohaterów. Kiedy trzeba to „ściskało mnie w dołku”,
szarpało konkretnie i ani przez chwilę w ciągu seansu nie zerknąłem na zegar.
To świadectwo najbardziej wiarygodne, że warto zapoznać się z przygodami
alianckiego Rudego 102 – przekonać się po raz kolejny, że Brad Pitt
spektakularnie potrafi wcielić się w rolę, a towarzyszący mu Michael Peña, Jon Bernthal, Logan Lerman, a
nawet Shia LaBeouf kapitalnie kroku dotrzymać. To obraz z kategorii
tych, do których z pewnością będę wracał, a może i przy kolejnych podejściach
niedostrzeżone dotychczas ciekawostki wychwytywać będę. Jeśli jednak nie będzie
mi to dane zadowolę się tym, co Furia już dała - w końcu jestem facetem i
męskie kino z koszącymi seriami z automatu musi robić na mnie wrażenie. Jak by
tak nie było to byłby ku*** wstyd. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz