Mrok się sączy, atmosfera grozy
dominuje, a tajemnica w fabule zawarta w napięciu próbuje utrzymać. Bluesowe
nuty płyną, saksofon zmysłowo zabrzmi, a ja w pełni zachwycony i tak nie
jestem. Może dlatego, że po pół godzinie w znacznym stopniu kluczowy wątek
rozgryziony, a twarz Mickey’a Rourke’a jeszcze ówcześnie skalpelem nietknięta,
takiego dramatycznego wrażenia jak w ostatnich latach nie robi. Trochę
niewiarygodne, że dopiero teraz po raz pierwszy ten głośny tytuł obejrzałem.
Moje oczekiwania były ogromne i zapewne w tym problem, że zbyt wysoko
poprzeczka została umieszczona. Rozumiem sentyment tych wszystkich, co lata
temu tą zagadkę rozwiązywali. Ja już ze względu na okoliczności z zupełnie
innej perspektywy go oceniam. Dla mnie to tylko i wyłącznie dobry kryminał.
Kino ewoluuje, a ten pomysł tutaj wykorzystany jeszcze ponad dwadzieścia lat
temu niezwykle świeży, dziś już przerobiony na setki sposobów, nie jest w
stanie mnie zachwycić. Spóźniłem się co najmniej o lat naście, mimo wszystko
zaprzęgając wyobraźnię wiem, że to kino wyjątkowe, do którego należy mieć
szacunek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz