Pamiętam
jak łebkiem będąc w sali kinowej z rozdziawioną gębą i pełnym zaangażowaniem
śledziłem rozgrywającą się na ekranie akcję. Dwie godziny minęły jak z bicza
strzelił, gdy ponadnormatywnie zintensyfikowana dynamika obrazu Jana De Bonta wręcz pożarła moją
uwagę. Nie zauważałem wtedy topornej kreacji Keanu Reevesa, bo moje wymagania
były niewielkie, ważne że rozrywka była przednia, a pazury były obgryzane. :)
Jak spostrzegam Speed dzisiaj, kiedy kolejny seans już tylko przypomina, że
każda scena z precyzją z pamięci odtwarzana, bo tyle spotkań z Jackiem i Annie już za
mną - jako solidne kino akcji, którego współcześnie w takiej formie odrobinę
brakuje, kiedy dzisiejsze produkcje z takiej niszy przekombinowane. Krytyczne
spojrzenie z perspektywy moich obecnych preferencji czy oczekiwań nie
pozwala na nadmierną ekscytację, gdyż gusta ewoluowały, zmysły na prostotę
przekazu się wyostrzyły, a wymagania najzwyczajniej wzrosły. Gdybym dziś
premierowo go obejrzał, bez oczywistego sentymentu, jakim obdarzony, sporo
niżej byłby oceniony. Nie zmienia to jednak faktu, że pomimo wieku w swojej
lidze to nadal czołówka i kolejne lata niewiele w tej kwestii zmienią.
P.S. Na marginesie debiutujący w butach reżysera Jan De Bont był wtedy ogromną nadzieją, hmm... i tu zamilknę spoglądając na dalszą jego karierę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz