Jakiś
czas temu przy okazji refleksji w temacie debiutu Rage’u, pozwoliłem sobie nazwać
dwójkę i trójkę z ich dyskografii rozczarowaniami. Dziś jednak bogatszy o
kolejną próbę odkrycia w nich tego, czego wcześniej nie dostrzegałem, stwierdzam
odpowiedzialnie, a nawet odszczekuję stanowczo to, co w swojej ignorancji chlapnąłem. To nie są rozczarowania, tylko naturalne, kierowane rozwojem kolejne
poziomy w karierze tej formacji. O Evil Empire wkrótce skrobnę także zdań
kilka, teraz natomiast szerzej o „bitwie” będzie. W żadnym stopniu numerów na
miarę Testify, Guerilla Radio, Calm Like a Bomb, Sleep Now in the Fire, Born As
Ghosts, Maria czy całej reszty programu albumu z Born of a Broken Man na czele popłuczynami po debiucie nazwać nie można. To kompozycje równe tym, które w
1992 roku zostały wydane i takiego fermentu na scenie dokonały. Posiadają
konkretną moc, rwanymi riffami, perkusyjnym dynamicznym młóceniem i
charakterystycznym zadziornym skandowaniem Zacka wywołaną. Dodatkowo nad
całością unosi się eksperymentalny szlif różnorakich pisków, zgrzytów, czegoś na kształt scratchów
w przeważającej ilości produkowanych z finezją przez szeroką gamę gitarowych efektów czy przetworników. Jest w tej muzycznej materii cała masa
nowatorskich rozwiązań, zagrań z pogranicza crossovera, ale jest i ten wyraźny
dotyk funky rocka z lat siedemdziesiątych. Zawsze kiedy produkcje Rage Against
the Machine łomocą w moich głośnikach, z naciskiem na The Battle of Los Angeles, gdzieś w mojej wyobraźni majaczą
charakterystyczne obrazy klimatem przypominające serialowe hity w rodzaju
Starsky’ego i Hutcha czy ulic San Francisco. Napiszę więcej, zastanawiam się
też jakby wyglądały przygody Brudnego Harry’ego z tłem muzycznym autorstwa
Morello i spółki. Nie wiem, czy tylko ja mam takie skojarzenia i czy zbytnio nie
są one ekstrawaganckie. Fakt taki i tyle, w moim przekonaniu ta muzyka ma w
swojej istocie więcej wspólnego ze spodniami dzwonami, niż portkami z krokiem
między kolanami. Wiem, skazałem się ta tezą na lincz ze strony znawców tematu. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz