Jake Gyllenhaale w każdej roli jest
odmienny, warsztatowo przekonujący i artystycznie doskonały, a jego plastyczne
rysy twarzy pozwalają mu dodatkowo sporo dobrej aktorskiej roboty samą mimiką
wykonać. W przypadku Wolnego strzelca ona kluczem, bo w niej właśnie zawarł
całą złożoność odtwarzanej postaci. Tutaj spojrzeniem, błyskiem w oku czy
grymasem twarzy, niewiarygodną przemianę psychologiczną kreowanego bohatera
ukazuje. To przeobrażenie sednem tej opowieści się wydaje, gdzie pospolity
złodziejaszek, drobny cwaniaczek o niezrównoważonej osobowości i
ponadprzeciętnej werbalnej erudycji, kiedy szansę zwęszył, to niczym typowy
drapieżnik już swojej ofierze umknąć nie pozwoli. Zimny, z ogromnym tupetem i
wyłącznie na jeden cel nakierowaną motywacją, idealny do tej bezpardonowej
branży. W mrocznym mieście, pełnym nieszczęść i brutalności, żadnej szansy nie
przepuści. Kamerą która jego narzędziem uchwyci wszystko to, co nakarmi krwawe
instynkty - do poziomu bezrefleksyjnej oglądalności sprowadzi kwestie natury moralnej.
Każdą nadarzającą się okazję bezwzględnie wykorzysta, a nawet posunie się dalej
aranżując skutki poprzez manipulacje przyczynami. Bo to nie jest tani banał o
roli sensacji, tylko poprzez psychologiczny wgląd w ludzkie postawy, wnikliwe
studium mediów, które oddziałują na człowieka jednocześnie będąc przez niego
sterowanymi. Tak często narzekamy na to, co do nas z ekranów telewizorów
dociera, w żaden sposób nie biorąc za ten stan na siebie odpowiedzialności - że
my przecież sami ten popyt na krew w mediach nakręcamy! Po tym wyjątkowym
seansie wiem zdecydowanie - Nightcrawler na tą całą obecną lawinę komplementów
zasługuje. Jest na co popatrzeć, jest co analizować. Jeden z najmocniejszych
akcentów w kinowym 2014 roku!
P.S. Aż trudno uwierzyć, że to debiut reżyserski Dana Gilroya. Ma start z impetem zaliczony i naprawdę wysoko ustawioną poprzeczkę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz