Na
dwóch poziomach tą produkcję podczas seansu smakowałem, a precyzyjnie ujmując
zarazem mlaskałem z zachwytu, by także niestety kręcić nosem i pewne oznaki
niestrawności odczuwać. Po pierwsze walory opiszę. Nimi piękne majestatyczne
góry, bajeczne krajobrazy w zachwycających kadrach zatrzymane. Klasyczny motyw
muzyczny powracający z uporem i niezwykłej oprawy obrazom dodający. I przede
wszystkim duszny, gęsty klimat w moim przekonaniu bezpośrednio nawiązujący do atmosfery,
jaką Stanley Kubrick w swoich dziełach kreował. Nie byłem w stanie przejść obojętnie obok powyższych skojarzeń, wobec tak wyraźnych prób skorzystania z zacnego, na
wskroś oryginalnego dorobku warsztatowego mistrza. Te właśnie atrybuty współegzystują z drażniącą mnie w tym przypadku niemiłosiernie, próbą
psychologicznej eksploracji natury człowieka postawionego wobec zupełnie
zaskakujących go okoliczności. Jedno wydarzenie zostawia ślad, a jego
reperkusje istotą fabuły. I może rozwijanie tej podstawy byłoby dla mnie doświadczeniem
w pełni fascynującym, gdybym był w dobrobycie zachodnioeuropejskiej
rzeczywistości wychowywany. Wtedy ta po prawdzie ciekawa warstwa
socjologiczno-psychologiczna, nie byłaby skutecznie przesłaniana poprzez
pryzmat, napisze jak najprościej – robienia wideł z igiełki. Tak taką traumę się
przeżywa, kiedy brak autentycznych trosk, a bogate nacje na taki przywilej mogą
sobie pozwolić. Rozmieniać się na dobre i z każdej pierdoły bez większego
znaczenia temat do dyskusji z terapeutą kozetkowym robić. W teorii problem rozwiązywać,
a w praktyce przysporzyć sobie kolejnych mniej lub bardziej autentycznych komplikacji. Takie "rozmnażanie przez pączkowanie" uskuteczniać, rozdrapywać bez
znaczenia rany, by finalnie chcąc je przepracować dla dobra własnego i otoczenia, to tą podręcznikową teoretyczną strategią właśnie prawdziwych trosk sobie dostarczać. Ruben Östlund ambitnie temat potraktował, artystycznie świetną robotę wykonał,
jednak merytorycznie w moim przekonaniu świadomie czy nieświadomie ośmieszył tą całą współczesną modę na „czy chcesz o tym porozmawiać”, „jak się z tym
czujesz”, „podziel się z grupą”. Doceniam oczyszczającą rolę rozmowy,
dyskusji, ogólnie mówiąc komunikacji międzyludzkiej, jednak sprowadzanie jej do
rozmiarów karykaturalnych uznaje za niepotrzebne dezorganizowanie relacji. Nasze
życie jest i tak już nadmiernie wieloznaczne byśmy pozwalali na
niekontrolowaną formę utrudniania sobie go na życzenie. Czasem trzeba pewne
kwestie przemilczeć, by pozwolić im odejść w niepamięć. Zając się dobrą zabawą,
olać używając prostackich określeń! Gdyby mnie akurat było stać na taki
alpejski urlop z rodziną i przyjaciółmi skupiłbym się na relaksie zamiast jakąś
cholerną terapię praktykować. :)
P.S.
Kino skandynawskie sporadycznie ląduje w przerabianym przeze mnie materiale filmowym, tyle
propozycji anglojęzycznych, że czasu brakuje, stąd traktuje je jako rodzaj
egzotyki, zdając sobie jednakże sprawę, iż zasługuje na większą uwagę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz