Wszystko co napisałem trzy lata wstecz w temacie
debiutu Anciients, mógłbym teraz śmiało skopiować niemal słowo w słowo, a tekst
byłby adekwatnie skrojony pod drugi album Kandyjczyków. Innymi słowy, opisałbym
pokrewieństwo ze starym Opeth, początkowym Mastodon i całościowo odbieranym
Enslaved – w ogólności i z detalami. Dodałbym, że jedynym istotnym
mankamentem kompozycji Anciients jest wokal, szczególnie gdy czyste zaśpiewy
przybierają formy długich, zaciąganych fraz. Wtedy niestety gardłowemu grupy brakuje skali, a stosunkowo mdła barwa staje się nieco bolesna.
Gdybym tylko do tych kwestii refleksję ograniczył nie mógłbym sobie zarzucić
pójścia na łatwiznę, bo prawdę po tysiąckroć bym napisał. Dlatego też
oszczędzając sobie intelektualnego wysiłku, w związku z nadwątlonymi masą
materiału do opisu możliwościami tworzenia w miarę przecież oryginalnych w formie wpisów, odeślę jednocześnie do poprzedniej recki, a w tym miejscu dla tych co nie będą skorzy do
grzebania w archiwum i po przebrnięciu przez ten chaos myśli, dosyć już katuszy zadanych zdaniami wielokrotnie złożonych będą mieli, w telegraficznym skrócie dopiszę co jeszcze następuje. Kompozycyjnie i instrumentalnie na Voice of the Void jest po prostu bardzo dobrze, na typowym poziomie
względnie nieprzekombinowanego metalowego pierdolnięcia. Aż chwilami chciałoby
się człowiekowi powrócić do początku lat dziewięćdziesiątych i czasów, kiedy
jako młody metalowiec dopiero co bezgranicznie pochłonięty odkrywaniem gatunku miał
mniej wymagań, a więcej entuzjazmu i pasji. Wtedy to krytyczne spojrzenie było
ograniczone do oczekiwania potężnego kopa, względnie wciągającego klimatu, a
aranżacyjne niuanse byłby traktowane marginalnie. Właśnie w ten sposób na Voice of the Void patrząc można zostać bezgranicznie wessanym w świat kreowanych brzmień i w
pełni docenić rytmiczną nawałnicę soczystych riffów i konkretną moc generowaną
intensywnym mieleniem urozmaicanym klimatycznymi wstawkami. Zauważyć niewielki
progres w stosunku do debiutu i życzyć sobie w przyszłości kolejnego skrojonego
wedle sprawdzonej receptury krążka. Jeśli zaś dopuści się do głosu lata rozwoju
gustu muzycznego oraz obecne fascynacje, to i wymagania powędrują gwałtownie w górę,
jak i współczesne sympatie rozminą się z numerami Kanadyjczyków. Staram
się zatem, gdy albumy Anciients włączam przestawić na tryb
nieaktualizowany i przyznaję, że wtedy bawię się w towarzystwie Voice of the Void i Heart of Oak wybornie.
P.S. Poprzednia okładka była wysmakowana, ale ta to już jest wyborna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz