Otwarcie, scena kulminacyjna i już są
emocje, już ciśnienie konkretnie zostaje podniesione. Jej główny bohater to jak
się zdaje zimny skurwiel, dla którego kasa to religia, która wszelkie skrupuły
kruszy z zadziwiającą łatwością. We własnym mniemaniu sumienny pracownik
wypełniający swoje urzędowe obowiązki zgodnie z literą prawa, koszący równo jak
leci i porządku w papierach skrupulatnie pilnujący, bo „dupochron” być musi. Kurwa
jak ja takich typów nienawidzę. Ale dalej jest jeszcze ciekawiej, a sam
bohater (skrajnie negatywny jak wspomniałem) zaczyna przechodzić przemianę, bo
sumienie się w bydlaku odzywa. Pytanie tylko czy to cud jakiś, że zrządzenia losu do tych
przełomowych decyzji go skłaniają. Może on po prostu za słabą rybką w oceanie
rekinów, a drapieżniki te przebiegłe dla zabawy spoglądające jak on się
wykrwawia to nie ten format i liga, więc odpuszcza, zgody im nie dając na
manipulację szantażem? A może on rzeczywiście będąc wykutym w warunkach ciężkiej
egzystencji woli porzucić próbę ambitnej identyfikacji z kastą uprzywilejowaną,
bo innej konstrukcji mentalnej jego osobowość i teatrzyk z przebierankami zbyt
silnie psychikę w dzieciństwie już doświadczoną upokarza? Są w tym weterana
Falka spojrzeniu na polską rzeczywistość takie sceny, że z impetem wdeptują
mnie w glebę, krusząc wstrząsem serca warstwę ochronną. Ludzie sportretowani bowiem tacy prawdziwi, bez najmniejszej stylizacji, a autentyzm w formule 1:1.
Świetną robotą Feliks Falk raczy, w surowym anturażu bez lukru i taniej
popeliny, bo to cholernie bezpośredni i wstrząsający dramat z wartościowym
przesłaniem i kapitalnym aktorstwem. Jeden z najlepszych filmów pierwszej
dekady XXI wieku w naszym rodzimym, nieco prowincjonalnym kinie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz