piątek, 27 października 2017

Komornik (2005) - Feliks Falk




Otwarcie, scena kulminacyjna i już są emocje, już ciśnienie konkretnie zostaje podniesione. Jej główny bohater to jak się zdaje zimny skurwiel, dla którego kasa to religia, która wszelkie skrupuły kruszy z zadziwiającą łatwością. We własnym mniemaniu sumienny pracownik wypełniający swoje urzędowe obowiązki zgodnie z literą prawa, koszący równo jak leci i porządku w papierach skrupulatnie pilnujący, bo „dupochron” być musi. Kurwa jak ja takich typów nienawidzę. Ale dalej jest jeszcze ciekawiej, a sam bohater (skrajnie negatywny jak wspomniałem) zaczyna przechodzić przemianę, bo sumienie się w bydlaku odzywa. Pytanie tylko czy to cud jakiś, że zrządzenia losu do tych przełomowych decyzji go skłaniają. Może on po prostu za słabą rybką w oceanie rekinów, a drapieżniki te przebiegłe dla zabawy spoglądające jak on się wykrwawia to nie ten format i liga, więc odpuszcza, zgody im nie dając na manipulację szantażem? A może on rzeczywiście będąc wykutym w warunkach ciężkiej egzystencji woli porzucić próbę ambitnej identyfikacji z kastą uprzywilejowaną, bo innej konstrukcji mentalnej jego osobowość i teatrzyk z przebierankami zbyt silnie psychikę w dzieciństwie już doświadczoną upokarza? Są w tym weterana Falka spojrzeniu na polską rzeczywistość takie sceny, że z impetem wdeptują mnie w glebę, krusząc wstrząsem serca warstwę ochronną. Ludzie sportretowani bowiem tacy prawdziwi, bez najmniejszej stylizacji, a autentyzm w formule 1:1. Świetną robotą Feliks Falk raczy, w surowym anturażu bez lukru i taniej popeliny, bo to cholernie bezpośredni i wstrząsający dramat z wartościowym przesłaniem i kapitalnym aktorstwem. Jeden z najlepszych filmów pierwszej dekady XXI wieku w naszym rodzimym, nieco prowincjonalnym kinie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj