Nagrody i fantastyczne recenzje, popularność
i pełne kina oraz związany z tym splendor towarzyszy dzisiaj The Square. A ja
na dźwięk nazwiska Östlund mam w głowie jeszcze tego intrygującego, ale
cholernie wydumanego Turystę (tytuł oryginalny Force Majeure) z 2014 roku i
obraz ludzi bez trosk prawdziwych, którzy sami sobie problemy wyszukują, robiąc
z igły widły – których ten szwedzki reżyser uczynił bohaterami swojej
poprzedniej produkcji. Chociaż w zasadzie te dwa obrazy zdają się różne, to
jednak widać jak dłoni wspólny mianownik. Nim jak myślę, portret nowoczesnego
społeczeństwa – sytego i rozpieszczonego. Tylko jak w Turyście diagnoza i
puenta wydały mi się śmiertelnie poważne, a podejście do tematu wręcz ultra
nadęte, to The Square jest brawurową satyrą obnażającą absurdy społeczeństwa
wysoce rozwiniętego zarówno technologicznie jak i intelektualnie. Takiego
zamożnego, oczytanego i liberalnego do granicy śmieszności, a czasami nawet
przerażenia. Tutaj Östlund stworzył rodzaj groteski świadomie piętnującej i
ośmieszającej nadgorliwość we wprowadzaniu w praktyce zasad wolności wszelakiej. Szydząc dosadnie także ze sztuki współczesnej, będącej w rzeczywistości w
większości przypadków pseudo sztuką, ewentualnie substytutem zaspokajającym
potrzeby intelektualnych megalomanów. Ruben Östlund trafnie diagnozuje kondycję
współczesnego społeczeństwa zbudowanego z kontrastów – bogactwa i biedy
sprowadzonej w imię ideałów, ale nieokiełznanej i niezasymilowanej
wystarczająco. Naszkicował w obszernej formie dosadny socjo-psychologiczny portret
pełen sprzeczności – czasem grubymi, momentami precyzyjnymi ruchami namalował
twarz wielkomiejskiej elity. En face i z profilu, z różnych perspektyw, w
przeróżnych okolicznościach ukazał puste, bo pozerskie życie, w którym podniety
wyznaczają cele, a pieniądze nie mając znaczenia są wyłącznie środkiem
przelewanym bez refleksji. Jest w tym filmie kilka scen, które wciskają się
klinem w stereotypy, ale i też są takie, które je uodparniają na postępującą i mam nadzieję nieuniknioną ich korozję. Są momenty, gdy emocje sięgają zenitu, rozbawiając do łez, czy
inspirując do głębokiej refleksji, jednak całość jest zdecydowanie zbyt
obszerna i nad czym ubolewam, zatruta reżyserką megalomanią, co czyni ją
chwilami zwyczajnie pretensjonalną. Pomimo,
że The Square zasługuje na wyróżnienie i komplementy, to nie podzielam zdania,
iż to obraz idealny, czy dalece oryginalny, bowiem błędów które skutkują
wierceniem się widza na fotelu sporo, a i w realizacji bardzo łatwe do
wychwycenia inspiracje między innymi kinem Paolo Sorrentino. Wzory może godne,
warsztat Östlunda świetny, jednak pokory zero. Odważny film o ważnych kwestiach,
w założeniach wtykający kij w szprychy dla mnie okazał się szczwanym mąceniem w
wodzie, którą samemu jeszcze do niedawna chroniło się przed zakusami politycznie
niepoprawnych sabotażystów. W nim jak powyżej chyba wyraźnie dałem do
zrozumienia natłok detali i problem z umiarem – liczne trafne spostrzeżenia i
nie zawsze esencjonalne wnioski. To produkcja, którą należy zobaczyć, lecz
przed seansem obowiązkowo proszę uzbroić się w wyrozumiałość dla specyficznej
mentalności reżysera i formuły, którą sobie wydumał.
P.S. Nagroda bezdyskusyjnie to tylko należy się kolesiowi,
który zrobił szympansa! Jak on tego szympansa zrobił? Zrobił go on wyśmienicie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz