Ufff
seans zakończony! Czy to było to, czego akurat oczekiwałem? Czy to zaspokoiło
apetyt, który spory entuzjastycznymi recenzjami został pobudzony? Ja
spodziewałem się, że to będzie widowiskowe, że efektowne i mocno nakręcone, ale
zakładałem, iż oprócz spektakularnej formy coś jeszcze będzie mnie w filmie Edgara Wrighta pobudzało. Życzyłem sobie by totalnie banalnie w treści nie było, aby naiwności
mi oszczędzić i intelektualnie poniżej stanów średnich nie zejść. A jak jest?
Jest przyzwoicie, głupie to totalnie nie jest, a i jakąś wybitną ambicją w tym
zakresie nie porywa. A była obawa po startowej scenie, że obejrzę kretyństwo
zainspirowane Bessonowskim barachłem, Taxi nazwanym. Na szczęście efekciarskie pościgi
to tylko fragment fabuły, a inspiracje bardziej rozłożone pomiędzy inne, i to te muzyczne produkcje. Tą sprzed roku, czyli La La Land i tą sprzed lat już wielu,
czyli The Blues Brothers. Może błądzę takie wnioski wysnuwając, takimi
skojarzeniami częstując, ale pokrewieństwo z musicalem Damiena Chazelle wyraża się w
nowoczesnym, dynamicznym i cholernie żywym montażu, pracy kamery, jej wirowaniu
wokół i pomiędzy aktorami. Wreszcie ten romansik tytułowego bohatera to wypisz
wymaluj taka słodziutka historyjka jak pomiędzy Mią i Sebastianem. Trop z super hitem Johna
Landisa zasugerowany natomiast akcją, sensacyjnym sznytem i brzmieniami muzycznymi. Na
koniec zaś zostawiłem skojarzenie, które mocny opad szczęk może zafundować.
Bowiem, jak zobaczyłem tego „doktorka” granego przez Kevina Spacey’a i ekipę przygotowującą
rabunek, to moje myśli natychmiast pobiegły w stronę polskiej klasyki kina jaką
Gangsterzy i filantropii. :) Oczywiście nie zwariowałem i nie mam przekonania,
że Wright widział film spółki Hoffman/Skórzewski, ja tylko luźno sobie w myślach podryfowałem i
sentymentom się poddałem. :) Ogólnie Baby Driver to taka nieco dziwaczna
hybryda, posklejana z zasadniczo fajnych rozrywkowych pomysłów i ubrana w formę
silną urokiem osobistym. Oryginalną, ale paradoksalnie przeładowaną oczywistymi
szablonami. Tak się teraz zastanawiam, co by zostało, gdyby tego zabiegu z
kapitalną muzyką obraz pozbawić? Lepiej jednak tego nie robić, bo
niezaprzeczalny urok filmu znika natychmiast. Ten dźwiękowy szlif, szeroki
wachlarz muzycznego bogactwa, z sentymentalnie zastosowanym szlagierem The
Commodores to ponad połowa wartości Baby Driver.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz