Pierwsza scena, pierwsze dźwięki i
już wiedziałem, że to będzie obraz, który mnie oczaruje. Skąd takie przekonanie?
Ono intuicją podyktowane, tematem który ją pobudził i głębią zawartą
w inicjującym opowieść ujęciu. Dalej powolutku w surowych okolicznościach
dystansu i pozornej obojętności rodzi się relacja pomiędzy nią a nim. Ona
kaleka fizyczna, onieśmielona własną ułomnością, z artystyczną wrażliwością i
bystrym umysłem i on z osobowością wykutą w hartujących ducha warunkach - niepiśmienny,
ale uczciwy, typ gościa z sercem do pracy, urobiony po łokcie i dumny. Oni jak skarpetki nie od pary, brzydka ona
brzydki on, a taka szczęśliwa miłość - na prosty nieegoistyczny, niezwykle
wzajemnie oddany sposób. To wdzięczna, klimatyczna ballada o prostym życiu w biedzie
materialnej, ale nie duchowej. Bo pomimo że okazywanie uczuć, jako słabość
rozpoznawane, głęboko pod grubą skórą emocje skrywane, to ciepło w postaciach na
tyle intensywne, że wypełniające tą emocjonalną przestrzeń obficie. To wartościowa lekcja traktująca także o pokonywaniu własnych ograniczeń, barier z pozoru
nie do przeskoczenia, dostosowywaniu się do oczekiwań z pokorą i konsekwencją.
W uroczym miasteczku rzecz się ta dzieje, w prowincjonalnym klimacie pośród ludzi
prostych, na podstawie autentycznych wydarzeń – biografii kobiety zwyczajnej na niezwyczajny sposób.
P.S. Ja chyba nie widziałem Ethana
Hawka w lepszej kreacji, tutaj wypada znakomicie, na równi z niezwykle autentyczną Sally Hawkins w roli tytułowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz