piątek, 12 stycznia 2018

Margin Call / Chciwość (2011) - Jeffrey C. Chandor




Grube ryby koszą gruby szmal, metodami dla przeciętnego zjadacza czerstwego chleba tajemniczymi. Istnienie modeli analitycznych stworzonych w celu wyciskania kasy z syntezy, inaczej z pakietów zbudowanych z papierów wartościowych, będących wydmuszkami, to chyba nic innego jak spekulacja, względnie mówiąc wprost oszustwo. Na takich glinianych nogach zdaje się stać ten cały system finansowy, takie wnioski się nasuwają, kiedy laik ze swojej perspektywy patrzy na mechanizmy prowadzące do jego upadku - oczywiście bez ofiar w inżynierach tego błyskotliwie wątpliwego etycznie dzieła. Żaden kocur z najwyższych szczebli tej drabiny nie przetrąci sobie rzecz jasna grzbietu, bo one zawsze spadają na cztery łapy. Nigdy nie jest tak źle, by nie dało się jeszcze na tym nieszczęściu zarobić. Wystarczy bezwartościowe gówno sprzedać innym chciwym kombinatorom, wykorzystując do tego celu kupionych pokusą obłowienia się współpracowników niższego szczebla, którzy oczywiście z mniejszej chciwości, tej wprost proporcjonalnej do praktycznych możliwości podcinają gałąź na której siedzą. Nie ma pogłębionej refleksji, większych oporów - kręgosłupy moralne z łatwością przetrąca się perspektywą czeku z co najmniej pięcioma zerami. Chociaż cenę trzeba będzie kiedyś za tą lojalność za żetony zapłacić, ale kto tutaj przejmuję się spojrzeniem w przyszłość, kiedy decyzja zwyczajnie przecież chciwością, tudzież obawą o utratę sportowego wózka i członkostwa w klubie golfowym, znaczy luksusu podyktowana. Jakoś to będzie, sprawa ucichnie, pamięć jest przecież niedoskonała, kiedy w interesach konkretny zysk będzie do wyrwania. Każda burza niesie zniszczenia, ale po niej względny spokój następuję i trzeba ewakuować się z miejsc najbardziej narażonych, by frajersko nie dać się skosić - tak bez uszczerbku przetrwać czas zdradliwych wiatrów. W tym świecie korpoludków, nie ma przebacz, nie ma ludzkich odruchów, relacje przyjacielskie to ułuda, może w najlepszym przypadku kurtuazja. Idzie dobrze, zarabiasz, jesteś poklepywany po plecach, odpowiednio wynagradzany, łapiesz się kolejnych szczebli w hierarchii. Kończy się zwierzyna łowna, ryb w stawie brakuje i sieci puste to jesteś zbędnym balastem i odpowiednimi zimnymi regułkami zostajesz z okrętu wprost do morza zepchnięty. Sytuacja rynkowa takie metody usprawiedliwia, nie ma miejsca na sentymenty, bo jak nim ulegniesz to sam swoje dupsko poddasz weryfikacji negatywnej. Działy oceny ryzyka zaskakująco przypadkowo nie podołały wyzwaniu, lawina ruszyła i sytuacja każe zadać pytanie, komu się to finalnie opłacało? Nie jestem ekonomistą ale sprawa wydaje się jasna, przynajmniej wnioski płynące z historii odpowiednio ciekawie i precyzyjnie, z odczuwalną duszną, gęstą atmosferą opowiedzianej przez J.C. Chandora wyraźnie wskazują, że za świadomie budowaną latami iluzję zapłacili frajerzy. Banki niczym mityczny Feniks powstały z popiołu, a za sztucznie nadmuchany balon kredytowy, masę niespłacalnych hipotek zapłacili utratą marnych, bo nie miliardowych ale jednak dorobków życia zwykli zjadacze wczorajszego chleba. Rekiny finansjery przeczekały czas posuchy i dalej tuczą się na garbach i piją krew nieświadomych żywicieli. Mają te swoje idealnie skrojone garniturki i nienaganne maniery z ustami pełnymi frazesów. Wciskają ten swój kit i napełniają portfele, przygotowując się do kolejnego kryzysu, za który oczywiście nie poniosą żadnych konsekwencji. Proszę mnie źle nie zrozumieć – gdybym był taką wroną, krakałbym tak jak one.

P.S. To nie jest FilmWeb, to NTOTR77! Tutaj się inaczej o filmach pisze, tutaj nie zawsze ocenia się warsztat aktorski i nazwiskami sypie. Tutaj wreszcie nie zawsze autor ma czas i ochotę by natchnionymi literacko elaboratami zabłąkanych internautów karmić. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj