niedziela, 7 stycznia 2018

Walk the Line / Spacer po linie (2005) - James Mangold



Ta filmowa biografia Johnny'ego Casha z wielu powodów już dawno powinna zaistnieć na stronach NTOTR77. Poczynając od samej postaci Casha, poprzez od strony warsztatowej znakomitą rolę zarówno Jaquina Phoenixa i Reese Witherspoon, po kwestię ogólną sprowadzającą się do stwierdzenia, że jakość obrazu Jamesa Mangolda wyborna. Nadrabiam zatem to wstydliwe zaniedbanie i po ponownym rozłożeniu filmu na zasadnicze części składowe, w praktycznym rozumieniu przeanalizowaniu treści i metody, w końcu z opóźnieniem, w kilkunastu względnie zwartych zdaniach skupiając się w znacznym stopniu tylko na człowieku w czerni, donoszę. Taki osobowościowy dziwak jak Cash, to nawet w światku artystycznym oryginał. Chociaż sama jego kariera to szablon, bo niewiele w niej odkrywczości, znaczy przyszedł znikąd, został kimś, by spaść z wysokiego konia, poturbować się konkretnie, często i gęsto na własne życzenie, by finalnie odbudować się dzięki pomocy cholernie oddanej i mądrej kobiety. Niby to już tak często, w takim układzie chronologicznym i przyczynowo-skutkowym było, tak wielu w show biznesie taką drogę przebyło, ale akurat Cash będąc jak inni, paradoksalnie nie był jak każdy. Chłopak z biedy, w dodatku dotknięty traumą z dzieciństwa (brawo tatuś), która jego rozwój emocjonalny i osobowościowy napiętnowała, obciążając psychikę ciężarem wpierw dla dzieciaka, później w konsekwencji komplikacji dla człowieka już dorosłego nie do uniesienia. Totalnie zagubiony desperat, frustrat praktyczny, niedostosowany do okoliczności i wymagań życiowych. Psychicznie poturbowany, mentalnie ograniczony i w końcu uzależniony od alkoholu i narkotyków tak samo jak od kobiecej miłości i scenicznego poklasku. Dla kamuflażu, ochrony prawdziwego ja, zadufany i egoistyczny, lecz właściwie po zdjęciu tej maski kruchy dzieciak uznany za symbol męskości, a tak po prawdzie osobnik absolutnie bez charakteru, gdyby nie stanowcza kobieta u jego boku. Właściwie to idol upadły, gdyby nie surowe wychowanie w duchu religijnym - człowiek w krytycznym momencie kariery bez celu i identyfikacji. Wreszcie, gdyby nie cała masa wyidealizowanych gwiazd z epoki obok niego, człowiek bez wyrazu. W moim przekonaniu bowiem fenomen muzyczny Casha to tylko i wyłącznie poza fanom sprzedana. Fasada funkcjonująca skutecznie w kontrze do Presley'a, Orbisona, czy innych równie pięknych, utalentowanych i niestety od sztancy odbijanych masowo idoli napalonych nastolatek. Ale również jako przeciwwaga dla tandetnego country, którym co jeszcze bardziej kuriozalne, to właśnie Cash listy przebojów podbijał. Przecież te jego kiczowato uduchowione songi, to tylko nieco stuingowane bezczelnie prostą metodą na niegrzecznego straceńca, zwykłe wiejskie country. Dzięki temu zabiegowi grając muzykę oględnie pisząc popularną, stał się współcześnie ikoną dla wykonawców z zupełnie niemainstreamowego bieguna. Nie rozumiałem tego fenomenu dotychczas i nie rozumiem nadal, a sam film Mangolda w tej kwestii akurat niewiele mi wyjaśnił, pozostawiając mnie na wcześniej wypracowanym stanowisku. Przecież bycie utracjuszem, to chyba za mało by stać się ikoną w światku bezkompromisowego rocka?

P.S. W sumie to też nie bardzo rozumiem, bo i pewnie Mangold pewności nie miał i nie próbował tak jednoznacznie oceniać, czy to sława Cashowi we łbie przewróciła, czy ten gość już od dzieciństwa nie miał równo pod sufitem. Podejrzewam, że ta dość dosłowna, zastosowana w obrazie klamra, której istotą piła mechaniczna, to właśnie rodzaj odpowiedzi z pozorną tylko pewnością. Ale mogę błądzić, bo błądzić to przecież rzecz ludzka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj