To jest ta muzyczna twarz Michaela
Amotta, która poznana bliżej za czasów właśnie Ad Astra leży mi najbardziej. Żadne Arch Enemy, nawet nie Carcass - tylko Spiritual Beggars! Powtarzam to uparcie i pomimo częstych zmian frontmanów i także dźwiękowego
dryfu w kierunku hard rocka, stan stały, bezpiecznie niezmienny. :) Z ogromną
przyjemnością łapę każdą nutę ze wszystkich albumów duchowych żebraków, jednak
najwięcej radochy czerpię z odsłuchów krążków, na których za mikrofonem stoi koleś o
ksywie Spice i zaraz za nim, równie wyjątkowy J.B. Christoffersson. Do gwiazd, to jest ten
wyjątkowo groovem maźnięty, rubaszny stoner na funkowych resorach. Te
odpowiednio zużyte amortyzatory bujają wybornie w rytm przebojowych linii
melodycznych, lecz absolutnie pozbawionych banalności czy landrynkowej
słodyczy. Konkretny ołowiany riff pilnuje by należycie ciężko było,
organiczne Hammondy by soczyście, a potężne i głębokie brzmienie dopełnia
idealnie harmonię pomiędzy naturą mocarną i chwytliwą. Życie tętni w tych numerach, czuć w nich pasję i
zaangażowanie, ale też luz, bo spina tego rodzaju graniu całkowicie nie przystoi. Szczególnie, gdy
muzycy z kapitalnym warsztatem, świetnymi pomysłami, bez presji i ciśnienia na
karierę mainstreamową, pozwalają naturalnie przepływać szczerej energii.
Dwanaście bezpretensjonalnych numerów, zarówno z bezpośrednimi
strzałami w rodzaju Left Brain Ambassadors czy Angel of Betrayal, jak i nieco bardziej rozbudowanymi, o
progresywno-psychodelicznym charakterze, by od jednowymiarowości się nie ulało. Kozak muzyka i tyle! Lepiej jej słuchać niż o niej czytać, tak jak lepiej wychylić zimnego browara,
niż czytać o jego promocji w gazetce z marketu. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz