Kilka zdań wyłącznie, w formie skrótowcem nazwanej. Pierwsze skrzypce, na froncie gra Alison Mosshart, jej szorstki, histeryczny głos i intrygująca osobowość. Jack White w cieniu, pewnie kieruje z tylnego siedzenia? Jednak jego wpływ, choć zdecydowany, to na pewno nie decydujący, bo ekipa z Horehound to indywidualności i to z konkretnym dorobkiem, więc trudno zakładać totalną dominację. Surowy blues-rock rządzi, z garażowym sznytem i kapitalny flow z funky groovem. W mojej ocenie, The Dead Weather to taka zabawa dźwiękami jaką kiedyś Rage Against the Machine uskuteczniali. Rzecz jasna, zbieżna w filozofii grania, różna inspiracjami wykorzystywanymi. Bo jak Rage żywił się funkową pożywką i żenił ją z rozcieńczonym, ambitnym hard corem, to The Dead Weather skupia się na klasykach archetypicznego rocka. Starczy? Chyba? W sumie co o The Dead Weather napisać miałem, przy okazji poprzednich refleksji spisałem. Dodam tylko, że pomimo iż to najmniej obszerny tekst w ich temacie, to Horehound jest w moim odczuciu jak do tej pory najlepszym materiałem grupy. On aż kipi od pomysłów świetnie zaaranżowanych, które idealnie oddają myśl, jak zrobić dobrą piosenkę aby piosenką będąc zwykłej piosenki nie przypominała, a mimo to słuchalna była nie jako zlepek dźwięków, a jako całościowa forma z dużym marginesem na rozbudowywanie jej o elementy improwizacyjne. Tak, tak! Poniosło mnie, a miało być skrótowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz