Almodóvar kontemplacyjny i retrospekcyjny – subtelny jak chyba nigdy dotąd, uderzający bezpośrednio w
osobisty ton, jak źródła donoszą i treść sugeruje opierający historię na motywach biograficznych. Emocjonalny,
lecz niestety nie wystarczająco emocjonujący, drenujący mocno odczucia bohatera, ale
trudny do empatycznego zrozumienia. Szczególnie z punktu widzenia mężczyzny o
zdecydowanie uboższej wrażliwości, ze znacznie mniejszym przywiązaniem do roli
matki w życiu dorosłym, a tym bardziej impregnowanego na bliskość w ujęciu
kontaktów z partnerami tej samej płci. Wizualnie jak to zwykle w filmach Almodóvara bywa wyrazisty,
bogaty intensywnością kolorów, do wybornego degustowania barw i kompozycji narracyjnej pod których hipnotyczną warstwą kryje się ekshibicjonizm zawarty w prostocie fabuły, świadomie bez
bardziej wyrazistej dramaturgii. Piękny to obraz bo odważny, piękny bo uczuciowy, piękny
bo z wrażliwością malowany, lecz poza intymnym charakterem wiwisekcji w całym swoim obliczu zachowawczy, bez napięcia, tym
bardziej ekstazy. Być może należy też otwarcie napisać, że Ból i blask mówi o
zaburzeniach wywołanych przesadnym egocentryzmem o podłożu artystyczno-intelektualnym. Przekwitłym
narcyzmem w formule spowiedzi, nie dla potrzeby oczyszczenia tylko skupienia
uwagi na sobie. Czy aby siedemdziesięcioletni Pedro Almodóvar (ujmując sprawę bez owijania w bawełnę)
głasków z litości się nie domaga, może też poniekąd swoje wady okolicznościami usprawiedliwia? W ludzkim odruchu głaszczę melancholika po
głowie, klepię go po przyjacielsku po ramieniu, zazdroszcząc mu jednocześnie
wrodzonego talentu i życiowego farta, który poparty zapleczem predyspozycji dał
mu życie w którym chyba jednak więcej blasku niż bólu.
P.S. Antonio Banderas do kontemplowania, Penélope Cruz do schrupania. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz