Osią tego wstrząsającego świadectwa, bezdyskusyjnie nietypowej jak na standardy kina adresowanego do masowej publiczności wypowiedzi, poparty twardą i poruszającą argumentacją akt oskarżenia, skierowany przeciwko nieodpowiedzialnym dorosłym i kulturowym doktrynom których oni niewolnikami. Bohaterem (dosłownie i w przenośni) odważny kilkuletni
zaledwie chłopiec przeciwstawiający się instynktownie nieludzkim obyczajom, sprowadzonym w praktyce do poziomu materialnego zysku czy ogólnie interesowności.
W świecie okrutnym o skrajnie surowym obliczu, gdzie dzieciaki błyskawicznie dorastają, odarte przez świat bezwzględnych dorosłych z niewinności, beztroskiego dzieciństwa i
jakichkolwiek złudzeń. W pozbawionej niemal całkowicie ludzkich odruchów,
skąpanej w chaosie i przemocy brutalnej rzeczywistości, dobre serce w drobnym
ciele o temperamentnym i wdrukowanym we wrażliwą dziecięcą psychikę wulgarnym
obyciu. Przenikliwie i bez wydumania ukazana istota dziecięcej wrażliwości
skonfrontowana z piekłem stworzonym przez podobno zdecydowanie mądrzejszych
dorosłych. Emocje oczekiwane w niej były, całe tony przeszywających emocji.
One wręcz wrzały, ale zazwyczaj w tych momentach, kiedy sceny wymykały się surowej
obróbce i szły w kierunku artyzmu z sugestywnym muzycznym wspomaganiem. Być
może delikatna, tudzież krucha równowaga byłaby zachwiana gdyby było ich więcej, ale też w
takiej konfiguracji miałem lawinowo narastające odczucie obcowania z dwoma skrajnymi metodami, niekoniecznie idealnie się przenikającymi czy wspomagającymi. Być może
kompletnie lub odrobinę błądzę, może mój gust filmowy nie jest odpowiednio
wyrafinowany, bądź zwyczajnie genialne kino widzę wyłącznie tam gdzie autentyzm
łączy się w spójną całość z potęgą reżyserskiej wyobraźni zaprzęgniętą do pracy
na rzecz stworzenia nie tylko dokumentalnej historii, ale także posiadającej pierwiastek artystyczny finezyjnie zaaranżowanego spektaklu. Mam tu na myśli w oczywistym znaczeniu fakt,
że nieudawane pokłady emocjonalności wypływające intensywnym strumieniem z
poruszającej prawdy, powinny spleść się spójnie z perfekcyjnie zrealizowaną produkcją nie tylko wprost w sensie warsztatu aktorskiego, ale całej machiny
środków stylistycznych zaangażowanych do uzyskania czegoś więcej niż tylko reportażowego dzieła. Wtedy tylko obraz zasługuje na miano wielkiej sztuki, w innej
sytuacji może stanowić powód zachwytu i merytorycznego uznania, ale w sensie
dokumentalnej archiwizacji o walorze nieprzypudrowanej prawdy. Tego rodzaju
kinowa ekspozycja zawsze nastręcza mi problemu o naturze oceny, bowiem pod względem wartości sięga zenitu natomiast nie
potrafię przyznać punktacji najwyższej konfrontując jej ze spektakularnymi cudami kina amerykańskiego czy europejskiego. Jak porównać tą z różnych dyscyplin twórczość, jak zestawić pod kątem wizualnej formuły? Kafarnaum jest bez najmniejszego cienia wątpliwości arcydziełem, ale o charakterze dokumentującym realia, mimo że inscenizowane. Arcydziełem emocjonalnym,
mimo że paradoksalnie w głównej mierze właśnie czysto dokumentalnym z ograniczonym spożytkowaniem potencjału muzycznej ornamentyki! Trudno się po jego seansie otrząsnąć! Można się po seansie w rozmyślaniach poplątać! Można wreszcie przebić się przez osadzone głęboko w
dotychczasowym doświadczeniu osobiste przekonania i przyznać wbrew temu, co się
uznaje za właściwe ocenę maksymalną. Co tym samym teraz na przekór zasadom czynię. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz