Ze
sporej perspektywy czasowej o tym krążku piszę, bo to już dekada minęła odkąd
pojawił się na rynku, jak i kilka lat upłynęło od ostatniego mojego z nim
kontaktu. Przerwa ta trudna dla mnie dzisiaj do zrozumienia i brak mi
jakiegokolwiek usprawiedliwienia, dlaczego tak długi okres czasu Alien nie
gościł na mojej playliście. To zadziwiające, gdyż pamiętam jaki ferment swego
czasu w moim postrzeganiu agresywnej muzy uczynił i teraz, kiedy na powrót jest
intensywnie katowany jestem nim z równą mocą zahipnotyzowany. Spiritus movens
tego zamieszania obiektem mojej fascynacji się staje - Devin Townsend, który
prócz działań czysto kompozytorskich, także wokalnie kapitalną robotę wykonuje.
Ryczy, wrzeszczy w sonicznym obłędzie się zatracając, mruczy, szepce i czystych zaśpiewów
używa, aby emocje przekazać. To wokalista kompletny, kompozytor wyjątkowy i
instrumentalista nieprzeciętny. Człowiek orkiestra, niespokojny duch, czysty
diament pośród zwyczajności, wielki inspirujący artysta. Ten potężny monolit,
którego głównym autorem przetacza się niczym ciężki pancerny pojazd napędzany
wysokooktanowym paliwem, atakuje narząd słuchu kanonadą wystrzałów, wylewa się
z głośników jako zmasowany atak furiackiej pasji, buchając mocą atomowej
eksplozji. Jest szaleńczo intensywny, opętańczo nieprzewidywalny, niemal bez
wytchnienia gna do przodu na złamanie karku. Dla każdego, kto muzyczne doznania
do standardowego grania ogranicza to doświadczenie mózg lasujące, uginające
kark i niechybnie pozostawiające psychologiczne konsekwencje. Turbo thrash,
atomowy black metal, hiper death, rzeźnicki industrial i z drugiej mańki nostalgiczny
rock, melodyjny pop czy pulsacyjny progres. Bo to, co wyobraźnia podpowiada Townsendowi
wszelkim klasyfikacjom się wymyka i tylko niekonwencjonalne zestawienia określeń
mogą w śladowym stopniu opisać, z jakim szaleństwem mamy do czynienia. To muzyka,
która zgniata i łamie kości jednocześnie, torturuje bezlitośnie delikwenta miażdżąc
mu łeb, jest mroczna i gwałtowna, ale i z tego hałasu dotyk światła się wyłania. To kuriozalne słońce jasnym blaskiem oślepiając
sporo energii i radości dostarcza. Geniusz Townsenda jest nieodgadniony i niepowstrzymany,
wiem, bo to właśnie czuję każdym fragmentem swojego jestestwa. W tym
szaleństwie jest metoda i cieszę się, że mam szansę by czuć i przeżywać tą
niezwykłą sztukę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz