niedziela, 15 marca 2015

The Answer - Raise a Little Hell (2015)




Nie muszę chyba zbyt długo najnowszej produkcji Irlandczyków z The Answer przerabiać, wystarczy tylko nastokrotne intensywne przepuszczenie tych dźwięków przez aparat słuchowy, by dojść do wniosków oczywistych - do jakich już od kilku płyt mnie przyzwyczaili. Mianowicie po raz kolejny nagrali album, który niczego nader nowego do ich dorobku nie wnosi, ale jest tak kapitalnie w ogranym im stylu skrojony, że ograniczenie się wyłącznie do powielania pewnych wzorców akurat w ich przypadku absolutnie w moim odczuciu nie odbiera ich muzyce waloru świeżości. Album aż kipi klasyczną szlachetną rockową energią w tych dynamicznych fragmentach i kołysze miarowo tam gdzie nieco bardziej nostalgicznie się robi - jednak nie w takim banalnym balladowym ujęciu. To rezygnując z wyszukanych opisów zwyczajnie bardzo dobre rockowe numery, bez napinki i desperackich prób zawojowania list przebojów. Coś na kształt Aerosmith, ale bez tej całej stadionowej, spektakularnej oprawy, kolorowych szmatek i tapirowanych włosów, czyli innymi słowy ekipa Tylera bardziej z lat siedemdziesiątych niż spandeksowych osiemdziesiątych. To takie luźne, niezobowiązujące subiektywne porównanie, zatem proszę daleko idących wniosków nie produkować, czy silić się na potępiające ten skrót myślowy osądy. :) Ja wiem, bo wyraźnie słyszę, że pop rock czy blues rock nie jest The Answer obcy, tak jak amerykańszczyzną zacinają, tak i wyspiarskie pochodzenie też do głosu dochodzi. Najistotniejsze, że świetnie się tego słucha i jako miłośnik rockowej ikry w dźwiękach zawartej poddaje się presji rytmu i podryguje sobie bioderkami, przytupuje nóżką, podśpiewuje z Cormaciem i po prostu kapitalną mam z tego radochę. Nie zawsze trzeba nakreślać nowe standardy, przecierać szlaki, być przełomowym ansamblem czy ambitną nawiedzoną fuzją, takim konglomeratem zjawisk, by swoje miejsce pośród zacnych kapel odnaleźć. Chociaż będąc tak w pełni szczerym, to przez ten brak w kompozycjach The Answer sznytu oryginalności na ich albumy nie czekam z takim napięciem jak na płyty bardziej odkrywczych artystów. To nie jest fiksacja, lecz nie znaczy, iż radości finalnie nie mam na poziomie zbliżonym - tak właśnie jest z Raise a Little Hell. Oczekując przewidywalności, ją bez najmniejszego rozczarowania otrzymałem. Jakimś jednak sposobem mają ci goście umiejętność wyciskania esencji z tego co do tej pory stworzyli, cieszą swoim graniem ucho i nie dają powodów do czepialstwa. To chyba talentem do rzeźbienia chwytliwej, energetycznej i wdzięcznej formy w podatnym muzycznym materiale się nazywa. Wszystko jest w odpowiednich proporcjach i jakości zestawione. Brzmienie tłuste i odpowiednio czyste, instrumentalne popisy bez nadętej megalomanii, bardzo zgrabnie i ze smakiem podane, a wokalne popisy dodają całości kolorytu i stanowią niezaprzeczalnie silny punkt. Słucham w domu, słucham w aucie, słucham w pracy (czasem!) i na razie zmęczenia tym materiałem nie odczuwam, a to już wystarczająca rekomendacja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj