poniedziałek, 26 lutego 2024

Dogman (2023) - Luc Besson

 

Zajebisty film zrobiony w tradycyjnej manierze najtisowej i nawet taki niby drobiazg jakim głos lektora sprzyja temu satysfakcjonującemu odczuciu i przykłada się do kapitalnego odbioru najnowszej produkcji Luca Bessona, który poniekąd ostatnio przestał mnie interesować, bowiem bardzo rzadko kręcił filmy naprawdę warte zainteresowania. Tym razem jednak powrócił w wielkim stylu, stylu bardzo swoim i też dzięki współpracy z kimś takim jak Caleb Landry Jones osiągnął tak wyborny efekt. Dogman to tak aktorskie fajerwerki, jak te sceny, dialogi z podkładem muzycznym w tle, które budują odpowiednio przerażającą atmosferę, a już od początku samego rzucają się na oczy i uszy mnie-widza, sprawiając, iż mordka mi się szeroko od uszka do uszka uśmiecha, mimo że temat filmu z radosnym manifestowaniem zadowolenia, to niewiele ma wspólnego. Uśmiech groteskowy to jedno co się kojarzy jednoznacznie, a drugie to dreszcze podczas tego seansu podobne jak w przypadku oglądania Jokera, bowiem opowieść to o podobnym, choć w detalach nie bliźniaczym jednak charakterze. Trudno też nie pomyśleć skąd inspiracja u Bessona i dla mnie w sumie zaskoczenie, gdyż w tym kontekście bardziej spodziewałem się podświadomie (kompletnie nie zdroworozsądkowo) podobieństwa do filmu Matteo Garrone o takim samym akurat tytule i on z pewnością sprowokował pudłujące (troche tak, trochę w sumie nie, he he) skojarzenia, natomiast następujący po intensywnych grubo ponad dziewięćdziesięciu minutach finał charakterem rodem z Leona Zawodowca (sekwencja strzelaniny mega), rzucił mnie o glebę i sprowokował na pełnej wewnętrzną rozkminę o sentymentalnym otrzeźwieniu Bessona i nawróceniu się na właściwy filmowy kurs - na niechybnie w jego przypadku nadchodzącą starość. Póki będzie trzymał się dobrych własnych wzorców i aplikował w film wszystkie dziwaczno-cudaczne elementy specyfiki wypracowanej przed dekadami oraz zachwycał scenami podobnymi do tej przerażająco-wstrząsająco-poruszającej, z miażdżącym emocjonalną i wizualną stroną występem drag queen Edith Piaf, to ja będę na nawet takie nostalgicznie przewidywalne pomysły w jego następnych obrazach z gigantycznym apetytem nastawał.

P.S. No ale te burki arcy inteligentne, bardziej ogarnięte od niejednego naczelnego i tak dalej - no dajcie spokój. :) Mnie to nie przeszkadzało, bo ja lubię jak tak ponosi wyobraźnia reżysera i scenarzystę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj