wtorek, 27 lutego 2024

Whispering Sons – The Great Calm (2024)

 

Już przy okazji Several Others (2021) pisałem że było trudno, a na pewno znacznie trudniej do przebicia się przez zawartość, niż w przypadku debiutu, a teraz jest podobnie - tylko że pomiędzy krążkiem z 2021, a tym bieżącym już nie ma takiego przeskoku, by poczuć się lekko zaskoczonym. Jestem tylko nieco skonsternowany, bo może i nie oczekiwałem w proporcji przeważającej potencjalnych quasi przebojów, ale liczyłem przynajmniej na kilka numerów znacznie bardziej chwytliwych, jakie swoim charakterem wprowadziłyby do klimatu muzycznie mega mroczno-przygnębiającego, chociaż jakikolwiek zastrzyk melodyjnej chwytliwości. Stało się jednak tak, że The Great Calm to niemal same wyciskające dobre samopoczucie ze słuchacza numery, co w sumie w stylistyce preferowanej przez Whispering Sons nie jest niczym wyjątkowym, bo przecież kto o zdrowych zmysłach mógłby się uprzeć, iż Joy Division grali optymistyczną nutę. "Wielki spokój" nie jest jednak (jeśli dobrze cokolwiek z tekstów rozumiem) aktem totalnego pesymizmu, bo być może przekornie, ale jednak czuć tutaj coś na kształt cynicznego, ale jednak optymizmu. Ponadto on brzmi tak jakby tytuł właśnie sugerował, czyli spo-ko-jnie i (co bardzo istotne) dojrzale - całkiem oszczędnie, bez jakichkolwiek fajerwerków, może prócz kompozycji The Talker, jaka z pewnością wyróżnia się spośród towarzyszek, ale też nie jest z zupełnie innej bajki, choć jej aura wprowadza konieczny dynamizm, aby nie paść od ucisku znużenia monotonią, tym bardziej odczuwalną, kiedy wokal przecież mało jaskrawy, a jego koloryt raczej do opisania jedynie w szarościach. Zastanawiam się teraz, kiedy w sumie z każdym kolejnym odsłuchem (a słyszę że potrzeba mi jeszcze ich sporo) zaczynam bardziej ten minimalizm dźwiękowy rozumieć i szanować idee, która podpowiada Whispering Sons kierunek raczej niszowy, ale też zastanawiam się czy tym samym nie utkną w formule raczej mało atrakcyjnej na muzycznym rynku i zamiast wychodzić (oczywiście gustownie) do szerszej publiczności, oni otaczać się będą tylko garstką maniaków, a na ich gigi w krajach gdzie ejtisowy new/dark/cold wave jest mniej popularny nie będzie szansy. Chyba że w tej anty strategii, tkwi zamysł przekorny, a ja po długim weekendzie plus z The Great Calm jeszcze się na nim nie poznałem i konieczne jest dłuższe rozpracowywanie motywów i smaczków dźwiękowych, bowiem być może ten najnowszy album Belgów najzwyczajniej pozornie jest w kategorii wątków męcząco jednorodny, a w rzeczywistości to mnie fasadowo oszukuje. Nie napiszę, że jest to wykluczone. :)

P.S. Dzięki The Great Calm pomyślałem też sobie właśnie, iż niekoniecznie album matowy, musi być albumem mało barwnym. Może wszystko zależy od tego, jak tą intensywność się zawoaluje? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj