Uwaga pierwsza - Antoine Fuqua kręci od lat raz kapitalnie w klimatach jakie lubię (Dzień próby i Gliniarzy z Brooklynu wielce szanuję), a innym razem średnio, bądź również świetnie, lecz w estetykach jakie nie bardzo są w stanie mnie przekonać (hiciarska seria Bez Litości i Olimp w ogniu przykładowo mam na myśli). Zatem jak z tematem nie trafia, to już teraz raczej nie tykam i tyle. Uwaga druga - konflikty wewnętrzne, powiązane z kwestiami etnicznymi czy religijnymi miejsce mające w rejonach świata szczególnie na nie narażonych, są zawsze znakomitym materiałem, by Amerykanie uszyli z nich produkcje tak przyciągające uwagę masowego często widza, jak przy okazji pokazać mieli okazję jakim to nie są narodem zapewniającym globalną stabilizację, czy w tym konkretnym przypadku, ratującym potrzebujących. Nie drwię, zauważam tylko pewną klasyczną regułę i nie zamierzam wdawać się w analizy rozstrzygające, jak często jest ta autoreklama usprawiedliwiona. Film fabularny jest bowiem zawsze przede wszystkim rozrywką, a szczególnie kiedy zamiarem twórców prócz zainteresowania tematem, przede wszystkim tegoż tematu wyeksploatowanie, a innymi słowy drenaż portfeli jak największej grupy widzów. Oczywiste i bezdyskusyjne! Dlatego Łzy słońca odbieram ze sporym dystansem i nie traktuję jako typowego źródła wiedzy o nigeryjskim konflikcie - jego genezie czy przebiegu, ale jako umowne tło w jakim rozgrywa się jeden z lepszych dramatów jakie Fuqua nakręcił, gdzie Ameryka zasługuje na brawa, ale super-bohaterstwa (gdyby nie ta rozpierducha na finał) odpornego na grad pocisków oszczędza, ukazując w zamian na pewno na krzywdę ludzką wrażliwości twardych komandosów. Chociaż jest to kino akcji, to jednak mocno dramatyczne i siada na psychikę oraz oddziałuje zaskakująco silnie ową dramaturgią wydarzeń i scenami poniekąd kojarzącymi się z docenianymi dziełami traktującymi o wojnie w Wietnamie (takie skojarzenia - co zrobię), czy wprost przykładami potwornego okrucieństwa - masowego ludobójstwa, niestety nie bezprecedensowego. Wyszło porządne kino, produkcyjnie bez uwag z dobrze obsadzonym kultowym Bruce’m Willisem oraz jak zwykła przyzwyczaić, przyciągającą uwagę i tutaj też poruszającą Monicą Belucci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz